31.1.11

[012] Życie Pi


"Życie Pi" to światowy bestseller, zdobywca nagrody Bookera, którą każdy przynajmniej kojarzy. Na przestrzeni 100 rozdziałów poznajemy Pi- inaczej Piscine Patel, czyli  nastolatka pochodzącego  z Indii, który jest wyznawcą trzech religii jednocześnie i wychował się w zoo. Jego życie postawione jest do góry nogami, gdy rozbija się statek, którym podróżuje z rodziną. Bliscy giną na morzu, a on zostaje z wielkim bengalskim tygrysem na łodzi ratunkowej...
"Życie Pi" według mnie zasługuje na wszelkie nagrody i miano bestsellera. Nie jest to za sprawą języka, ale samej fabuły. Pi żył naprawdę. Trudno wyobrazić sobie jego sytuację- 227 dni na morzu w towarzystwie tygrysa, którzy rzekomo uratował  mu życie. 
Doświadczałam jego głodu, który prowadził go do rozszarpywania żółwi morskich, małych rekinów i ryb. Czułam jego pragnienie i znużenie, gdy siedział w łódce prażony słońcem. Jego wytrwałość tkwi we mnie nadal. Powieść ta uczy, że prawdziwym przywilejem jest siedzieć w domu, jeść śniadanie, obiad i kolację, nie myśleć ciągle o śmierci i zagrożeniu, nie czuć potworności pragnienia. Gdy skończyłam czytać, tak miło było siedzieć i czytać w ciepłym, jednakże nie upalnym domu, cieszyć się życiem.
"Życie Pi" to wstrząsająca historia o przetrwaniu, gdzie język nie wydaje się ważny, co zapewne świadczy o talencie autora. Potrafi zaangażować nas w przeżycia  bohatera tak bardzo, że lecą strony i pojedyncze wyrazy przestają istnieć. Czyta się dosyć szybko, ale każda strona niesie dużo ze sobą. Niełatwo było mi uwierzyć w tą historię, ale to było w niej najpiękniejsze. Poza tym w zimie tortura upałów to wizja całkiem przyjemna!
Polecam stanowczo- warto czasami docenić nasze życie takie, jakim jest.


PS: Krótkie podsumowanie stycznia: książek przeczytałam naprawdę dużo, bo aż 26, a to ze względu na ferie, któremi już niestety się skończyły... wątpię, bym w lutym zdołała aż tyle przeczytać. Recenzji na blogu napisałam 12, co jak na kilkunastodniowy żywot bloga to raczej dobry wynik.

28.1.11

[011] Fragmenty z życia lustra

   "Fragmenty z życia lustra" to zbiór wnikliwych opowiadań, w których autorka oprowadza nas po świecie ludzi współczesnych, którzy pomimo sukcesów zawodowych spotykają sie z trudnymi, nowymi sytuacjami, które powodują, że  wykraczają poza swoją rzeczywistość. Wśród nich jest żona znanego jasnowidza, psychiatra, genetyk, malarka, która popełniła samobójstwo.
W każdym opowiadaniu znajduje się przynajmniej jedno zdanie związane z  lustrem, jednak przykuwa ono uwagę. Np. w historii "Gips" opisana została warszawska ulica- pamiętam, że po niej kroczył ktoś z wielkim lustrem. Takie drobnostki ubarwiają opowieści. W innych lustro pokazane jest wyraźniej- przykładem jest chociażby "Pisanie nocą w obecności lustra".
To była świetna książka. Czytało sie szybko, a jednak lektura nie była ulotna, dużo z niej zostało we mnie do teraz. 
Fabuła jest ciekawa- aż szkoda, że ja nie mam takich znakomitych pomysłów. Brakowało mi jednak wzruszenia, smutku czy radości.
Bohaterowie idealnie zarysowani, ciekawi, każdy ma swoją pasję, a jednak nagle przestaje im to wystarczać. Bije od  nich indywidualizmem, odmiennym spojrzeniem na świat, często też wspominaną w opowiadaniach Polskę.
Łatwo czytelnikowi wychwycić ulubione fragmenty- mi osobiście podobała się rozmowa psychiatry z mężczyzną, który uważa się za bociana. Właśnie w dialogach zawarte sa najlepsze części utworów. Sposób mówienia bohaterów jest zdumiewająco realny, każdy z resztą wypowiada się charaktersytycznie.
Szczepkowska potrafi  uchwycić świat dziwny, chociaż realny, ludzi zwykłych, chociaż niezwykłych. Obchodzi się ze śmiercią, pułapkami współczesności, przeszłością i przyszłością naprawdę dobrze. Aż szkoda było dostawić książkę na półkę, wiedząc, że już nigdy nie uda mi się tego powtórnie wyobrazić po raz pierwszy. "Fragmenty z życia lustra", choć drobne i na jakiś sposób zwyczajne, zaimponowały mi i wydają się nieporównywalne z "4 Czerwca", który przeczytałam parę miesięcy temu.
Może "Fragmenty z życia lustra" nie mają rozmachu niezwykłej powieści czy ponadczasowego dzieła, ale posiadają to "coś", co sprawia, że przyciągnęły mnie od kilometra. Polecam i przepraszam, że recenzja jest krótka, ale nie będę splatać ze sobą słów na siłę:)

24.1.11

[010] Dama z jednorożcem



Bardzo lubię powieści Tracy Chevalier ("Dziewczyna z perłą" itp.), gdzie wątki historyczne przedstawione są w ciekawy sposób, często oczami przeróżnych postaci. Nie miałam więc wątpliwości także co do tej pozycji- sięgnęłam po nią bez wahania.
Powieść przedstawia historię Nicolasa de Innocents, któremu Jean Le Viste, piętnastowieczny wielmoża, zlecił wykonanie projektów sześciu gobelinów przedstawiająych damy z jednorożcami, które ilustrują poszczególne zmysły. Miniaturzysta wkrótce ulega urokom jego córki, Claude, którą próbuje uwieść. Tymczasem w Brukseli Geroges de la Chapelle, znany tkacz, także podejmuje się zrobienia podobnego gobelinu. Jego życie także zostaje zamieszane z paryskim artystą. To opowieść o Francji pięćset lat temu, powstaniu jednych z najciekawszych gobelinów na świecie, oraz obraz najbogatszych warstw społecznych tego okresu.
"Damę z jednorożcem" czyta sie szybko i przyjemnie. Jest książką hsistoryczną, ale wszystko okazuje się zdumiewająco teraźniejsze, postacie można z łatwością zrozumieć, czytelnik nie jest obcy w tym trudnym świecie. Ma to też swoje złe strony- w sumie jedyną rzecza, na którą można ponarzekać, jest klimat. Miałam nadzieję na dworską atmosferę, wciągnięcie do świata u schyłku średniowiecza. Czekała mnie książka dziwnie współczesna, pozbawiona charaktersytycznego klimatu XV w. No cóż, w końcu nie można mieć wszystkiego!
Narracji podejmuje się kilka postaci i na przemian redagują tę niezwykłą opowieść. Nie wiem, jak Chevalier potrafi stworzyć tak dobra powieść historyczną, nie odbierając jej prostoty. Jedną rzecza, na którą można ponarzekać, jest klimat. Miałam nadzieję na dworską atmosferę, wciągnięcie do świata u schyłku średniowiecza. Czekała mnie książka dziwnie współczesna, pozbawiona charaktersytycznego klimatu XV w. No cóż, w końcu nie można mieć wszystkiego!
Fabuła jest ciekawa. Po przeczytaniu obejrzałam zdjęcia tych gobelinów, pamiętając komentarze różnych postaci dotyczące poszczególnych dzieł. 
Polubiłam Alienor, która jest niewidoma, ale także zajmuje się tkaniem. Wydaje mi się to niewyobrażalne, a jednak! Nicolas de Innocents jest denerwujący. Pomimo tego, że rozumiem jego zamiłowanie do sztuki, z kobietami obchodzi się okropnie. Współczułam Claude, szczególnie gdy została wysłana do klasztoru przez swoją religijną matkę. Postacie są przeróżne, poza tym można je zrozumieć jeszcze lepiej dzięki budowie narracji, która pojawiła się w "Spadających aniołach" i wtedy takze zdobyła moje uznanie.
To książka bardzo lekka, nie jest najdłuża, a jednak warto ją przeczytać i zapoznać się z tym światem, ciekawymi ludźmi oraz ich warsztatami.  


.

22.1.11

[009] Szatan w Goraju

"Szatan w Goraju" to pierwsza powieść Issaca Bashevisa Singera, której akcja toczy się po Powstaniu Chmielnickiego (dla niezainteresowanych historią- 1648:)), pokazująca to, jak religia potrafi krzywdzić. Akcja toczy się w miejscowości Goraj, gdzie ludność wierzy w bliski koniec świata i stara się od niego ocalić. Najważniejszą postacią jest Rachela, która zmuszona jest wyjść za mąż. Doznaje objawienia, ale po dobrych czasach poszanowania zostaje uznana za opętaną i  jest z tego powodu tragicznie potraktowana. Szczegółów  nie zdradzę, ale zapewniam was, że to łamało serce. 
Książka jest bardzo krótka, fabuła nieszczególnie rozbudowana, ale to jedna z powieści, która zapadła mi szczególnie w pamięć. To jest przerażająca historia, pobijająca wszelkie horrory i thrillery. Zostaje w umyśle jako obraz w półmroku, wydająca się halucynacją umysłu, majakiem sennym. Atmosfery nie da się opisać, w każdym razie w życiu nie czytałam tak tajemniczej, wykraczającej poza wszelkie granice książki. "Szatan w Goraju" to powieść historyczna, ale wkrótce zapominamy o tym, gdzie i kiedy akcja się toczy, tło w ogóle nie ma znaczenia. Absorbują postacie i wydarzenia.
Rachela jest postacią, której nie da się nie współczuć, wzbudza politowanie, a jednak jest w niej jakaś siła. Jej trudna historia wydaje się wytworem wyobraźni, który nie miałby szansy pokazać się w rzeczywistości, ale wierzę, że tak było. Religia potrafi zmienić człowieka na gorsze, a raczej ujawnić jego wady i brutalność. 
Singer pisze w  taki sposób, że wyobrażenia Racheli wydają się być prawdą. Przed oczami można ujrzeć szatana i to wszystko, czego ludzie tak bardzo się boją, jakby było prawdziwe. Wyimaginowany świat przekształca się w obrazy, nie zwracamy uwagi na język, poszczególne zdania i krótkie rozdziały. Fabuła przewija się jak film.
To krótka recenzja, bo i książka zajmuje stron niewiele, można nazwać ją długim opowiadaniem.  I właśnie ta pierwsza powieść Singera pozostanie moją ulubioną i niezapomnianą, wykraczającą poza książkowe światy, o których czyta sie zazwyczaj. 
"Szatan w Goraju" sprawił na mnie piorunujące wrażenie i dał mi okazję poznać Singera  od całkowicie innej strony. To książka jedyna w swoim rodzaju.

[008] Marzenia i koszmary


"Wybór 25 znakomitych opowiadań mistrza grozy uzupełniony jego osobistym komentarzem, w którym autor wyjaśnia źródła swojej twórczej inspiracji. Stephen King w najwyższej pisarskiej formie! Dziennikarz poszukujący sensacyjnego tematu do reportażu natrafia na ślad pilota-wampira, którego zagadkowe pojawienia się na odległych od siebie lotniskach są zawsze zwiastunami kolejnych morderstw... Podstarzały nauczyciel poświęca siedem lat życia, by w bardzo niecodzienny sposób zemścić się na zabójcy swojej żony... W gabinecie detektywa Umneya zjawia się tajemniczy gość twierdząc, iż Umney jest jedynie tworem jego pisarskiej wyobraźni... Czterdzieści lat po śmierci Sherlocka Holmesa doktor Watson wspomina zagadkę morderstwa, którą rozwikłał szybciej od swego sławnego przyjaciela..."
To było moje pierwsze zetknięcie ze Stephenem Kingiem. Chociaż horror nigdy mnie nie interesował, poczułam się niemal zobligowana przeczytać przynajmniej jedną z jego książek- w końcu to mistrz tego gatunku. Nadarzyła się okazja sięgnąć po opowiadania, więc zabrałam się do czytania. Już od początku miałam wątpliwości, ale cierpliwie doczytałam do końca, chociaż trudno czytać książkę liczącą przy tym ponad 700 stron, gdy jest nieciekawa. 
Niech fani Stephena Kinga, których wydaje się być wiele, lepiej zamkną oczy, bo to będzie moja pierwsza negatywna recenzja w tym roku. Niemiło jest zawieść się na książce- tak jak każdy, wolę odkrywać nowe, mistrzowskie pozycje. A jednak negatywne wrażenie było, nie mogę temu zaprzeczyć.
Stephen King był zdumiewająco płytki. Nie potrafił mnie przestraszyć ani nawet pochłonąć, abym dopiero później zauważyła, że lektura nic mi pożytecznego nie przyniosła. Fabuła niektórych opowiadań owszem była ciekawa, niektóre mogłyby być interesujące, ale ten "mistrz" nie potrafi pisać. Podobny zawód spotkał mnie po czytaniu Browna (nawet nie potrafiłam skończyć jego książki). To, że coś jest bestsellerem, okazuje się nic nie znaczyć.
Na odwrocie okładki pisze: "Stephen King w najwyższej pisarskiej formie". Jeśli tak jest rzeczywiście, to aż strach pomyśleć, jakie są inne jego książki.
Postacie były nieciekawe, poza tym było mało  narracji pierwszoosobowej, do której mam sentyment. W języku jest suchość i nieoryginalność, która naprawdę przeszkadzała podczas czytania. Tutaj fabuła nie przechyla szali języka, który, przynajmniej moim zdaniem, jest fatalny.
Każda książka ma jakieś zalety ukryte pod powłoką wad. Tak było i w tym przypadku. Jedynym opowiadaniem, które szczerze mi się podobało, to "Ostatnia sprawa Umneya". Fabuła była naprawdę ciekawy i nic nie mogło go zepsuć. Pomysł o tym, że postać książkowa się pojawia, jest często wykorzystywany. Ale to, że pojawia się ktoś, kto utrzymuje, że ty jesteś jedynie częścią jakiejś książki...
King rozbawił mnie, zamiast przestraszyć. "Gryziszczęka" oraz "Palec" były zbyt zabawne, by chociaż trochę przestraszyć. To był horror nędzny, za to sporo w nim komedii.
Być może kiedyś jakaś z jego książek mnie zainteresuje i przeczytam, ale jak na razie jestem zniechęcona i wam także przynajmniej tej serii opowiadań nie polecam.

 

21.1.11

[007] Mistrz i Małgorzata


"Mistrz i Małgorzata" to najbardziej popularna powieść Bułhakowa, która zdobyła uznanie na całym świecie i została zaliczona do kanonu arcydzieł literatury. To historia niezwykle złożona, przedstawiająca Moskwę lat trzydziestych i jej mieszkańców, ale także historię Jezusa Chrystusa. Już na pierwszych stronach poznajemy wielu bohaterów, którzy będą towarzyszyć nam przez książkę. Jednym z nich jest Mistrz, który napisał genialną książkę o Poncjuszu Piłacie, ale zostaje wysłany do szpitala psychiatrycznego, oraz jego ukochana, Małgorzata. Mamy też okazję poznać diabła, Wolana, oraz jego pomocników. Nie sposób opisać te wszystkie wydarzenia i postacie, bo jest ich tak wiele z różnych czasów i miejsc, wrzuconych do jednego kotła. To była chyba największa wada "Mistrza i Małgorzaty". Czasami nie mamy pojęcia co się dzieje. Akcja szybko przechodzi z jednego bohatera na drugiego, zmieniają się ramy czasowe, a imiona z tegio wszystkiego mylą ze sobą. Bardzo trudno zrozumieć złożoną fabułę powieści, a co dopiero jej przesłanie. Ale w końcu po to są wyzwania!
Język nie jest trudny, a autor nie męczy czytelnika długimi, wijącymi się bez końca opisami (które osobiście bardzo lubię), zastępując tą część w dużej mierze dialogami.  Niekiedy dwieście stron leci jak z płatka, ale dopiero po dwóch tygodniach nadchodzi czas na resztę. Trudno przełknąć ten kolorowy, surrealistyczny świat za jednym razem. 
Intrygi kryminalne, humor, wątki historyczne, wielka miłość zasłaniająca tło. Tutaj wydaje się być wszystko, umiejętnie zmieszane. Każdy znajdzie coś dla siebie. Moim zdaniem jest to przede wszystkim przypowieść o świecie, a szczególnie jego mieszkańcach- teraz, dwa tysiące lat temu, w Jerozolimie, w Moskwie, w Polsce. To nie ma znaczenia, bo "Mistrza i Małgorzatę" cechuje zadziwiający uniwersalizm. "Mistrz i Małgorzata", chociaż nigdy nie będzie moją ulubioną pozycją i nie zaskoczyłam się nią specjalnie, zasługuje na uwagę. Łatwo domyślić się dlaczego. To jest ARCYDZIEŁO!

[006] Urząd mojego ojca



"Urząd mojego ojca" to powieść żydowskiego Noblisty, Isaaca Bashevisa Singera, w której opisuje ciekawe anegdoty ze swojego dzieciństwa, napisane w formie krótkich rozdziałów- opowiadań, tworzących razem obraz dzieciństwa pisarza. 
 Singer po raz kolejny wciągnął mnie w swój świat o charakterystycznej atmosferze, której nie da się zaleźć w jakichkolwiek innych książkach. Czytając jego dzieła, spotykamy rabinów i ich rodziny, wplatamy się w świat ludzi, którzy żyją swoją religią, do miejsca, w którym sposób myślenia jest całkiem inny od naszego, a każda przeczytana powieść jest ciężkim grzechem. Oj, nietrudno byłoby mi pójść do piekła:)
Ojciec autora był rabinem mieszkającym w Warszawie, do którego przychodzili różni ludzie z prośbą o pomoc. Singer chłonął opowieści tych ludzi, które stały się główną częścią "Urzędu mojego ojca". Niektóre sytuacje są ciekawe oraz wręcz zabawne (np. historia o kobiecie i gęsiach, które pomimo tego, że były nieżywe, krzyczały), inne pokazują sposoby postrzegania świata. Oczywiście to nie tylko historia różnych  Żydów w Warszawie, to też przeróżne przeżycia młodego autora, od jego wędrówek po Warszawie do wyjazdów na wieś. W tych stronach kryje się zdumiewająca różnorodność.
Ciekawi mnie to, jak bardzo postacie wierzą w Boga. Ja, choćbym chciała tego bardziej od czegokolwiek po prostu nie potrafię i podziwiam tych ludzi. Wizja ciągłych modlitw, świąt, mszy i postów przyprawia mnie o zawrót głowy, ale Singerowi to raczej nie przeszkadzało. Dobrze jest od czasu do czasu zanurzyć się w inny świat, coś nieznanego. Bo Singer, chociaż pisze o Warszawie, w swojej książce zawiera całkiem inny klimat. Można bardzo wiele dowiedzieć się o żydowskiej kulturze, życiu codziennym, o strapieniach różnych ludzi i o tym, jak sobie z nimi radzili. Jego język jest prosty, czyta się raczej szybko, niekiedy z łzami śmiechu w oczach. Zachęcam jak najbardziej do przeczytania, choć to specyficzna książka i nie każdemu będzie się podobać.

PS: Ostrzegam, że niedługo kolejne recenzje książek Singera:) Ostatnio zanurzyłam się w jego powieściach po uszy.

19.1.11

[005] Podróże z Herodotem

"Podróże z Herodotem" to opowieść reportera, ale nie tylko to. Jest to wędrówka po Azji i Afryce-podróż z Herodotem, starożytnym kronikarzem, który spisywał dzieje świata tysiące lat przed naszą erą. Kapuściński opisuje początek swojej kariery dziennikarskiej, o tym, jak marzył o wyjeździe za granicę. Wystarczy mu Czechosłowacja, ale praca wiedzie go aż do Indii. Towarzysza tych trudnych i niezwykłych podróży ma tylko jednego- Dzieje Herodota. Wkrótce z doświadczeniami autora przeplatają się wojny perskie, opowieści o bitwach i zemście.
Kapuściński po raz drugi wprowadził mnie w niezwykły świat oddalony od mojego tysiącami kilometrów. Wcześniej przeczytałam jedynie Imperium, które różniło się zasadniczo od Podróży z Herodotem. Pomimo, że bardziej od Syberyjskich chłodów interesuje mnie Azja i Afryka, a pomysł na tę książkę jest ciekawszy, zdecydowanie lepsze wydawało mi się Imperium. Kapuściński po prostu przesadza z Herodotem, cały czas wysławia go przed czytelnikiem i zastanawia się nad jego historią bez końca, podczas gdy on chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o Chinach czy Kenii. W dodatku dołączone są długie fragmenty książek Herodota o bitwach i mocarstwach. Mnie osobiście despotyczni królowie Persji w ogóle nie interesują. Tak więc pomysł pomysłem, ale jeśli nie lubicie wojen ani nie interesuje was Herodot, możecie wielokrotnie powieścią się znudzić.
Pomimo tego, że do wątku dotyczącego samego Herodota nie byłam pozytywnie nastawiona, Kapuściński to czarodziej języka. Jego styl- prosty, przejrzysty, ale zarazem piękny, zachęca do dalszej lektury. Nie wiem jak to robi, ale wielokrotnie byłam zanurzona po uszy w wydarzeniach i czułam, że jestem tam, w hotelu, na tej ulicy, na tamtej ulicy, w samochodzie przepełnionym ludźmi. Widziałam to, a zanurzenie się w obrazach, zapachach i smakach to pewnie najważniejsze właściwości książki.
Dla zainteresowanych starożytnością i tym mistrzem reportażu, to może być najlepsza książka pod słońcem. Dla mnie- to Kapuściński. Świetnie napisany. Intrygujący. Ani genialny, ani byle jaki. Po prostu Kapuściński.

18.1.11

[004] Dom z papieru

 Dzisiaj czając się wśród olbrzymich regałów biblioteki, znalazłam to cudeńko. Drobne, o stu małych stronach z dużymi literami. A jednak od razu tytuł, spojrzenie do środka, zapraszały do przeczytania. Gdy wróciłam do domu książka była prawie skończona- a jednak to o wiele więcej niż kilkadziesiąt stron zapełnionych atramentem. To historia na pierwszych stronach zabawna, która z każdą chwilą staje się coraz tragiczniejsza, a na końcu niemal bolała.
Książka przedstawia historię profesora literatury z Uniwersytetu w Cambridge, którego koleżanka zmarła w wypadku samochodowym (zaczytana w wierszach Emily Dickinson). Kilka dni później znajduje kopertę zaadresowaną do niej. W środku znajduje się egzemplarz Smugi Cienia Conrada, pokryty cementem. Wkrótce zafascynowany nadawcą, profesor odbywa podróż na drugą półkulę, gdzie styka się oko w oko z szaleństwem, rujnującą miłością i niepohamowaną pasją do książek.
Postać Brauera jest niesamowicie poruszająca. Wizja olbrzymiego księgozbioru, z którym nie potrafi sobie poradzić, i dom z papieru... zacementowane książki... zamknięte i zniszczone na zawsze... wydawało się to straszniejsze od śmierci jakiegokolwiek bohatera, tragicznej miłości czy smutnych zakończeń. Każdy, kto kocha książki, będzie tym absolutnie przerażony... 
Opisy tej chatki i tego człowieka są głęboko przejmujące, wnikają z łatwością do czytelnika.
W "Domie z papieru" pokazane są ciemne strony książek, to, jak potrafią zrujnować człowieka i zniszczyć go od wnętrza. Widać, że książki z łatwością stają się obsesją, sensem życia, który prowadzi do jakiegoś rodzaju zagłady lub zwyczajnie do niczego. Nie jest tu pokazana magia czytania, książka nie jest niczym dobrym ani złym, tak samo człowiek. Pomimo to jest to lektura przyjemna. Mam podczas czytania poczucie, że sama nie jestem na świecie z moją niepohamowaną obsesją i że innych ludzi także to dotyka.
Jest to pomimo wszystko drobna książka- nie da się o niej rozpisywać, nigdy nie będzie jedną z powieści ważniejszych dla literatury, co nie znaczy, że nie warto jej przeczytać. Polecam wszystkim molom książkowym, tym, którzy kochają czytać, a także tym, którzy do książek pragną się przekonać.

[003] Pijąc kawę gdzie indziej

"Pijąc kawę gdzie indziej okrzyknięto w Stanach Zjednoczonych najciekawszym debiutem ostatnich lat. Jest to zbiór ośmiu wielokrotnie nagradzanych opowiadań, publikowanych wcześniej przez autorkę w prasie. Historie ZZ Packer składają się na doskonale uchwycony obraz wsp.płczesnego amerykańskiego społeczeństwa widzianego oczami czarnoskórych bohaterów. Są nimi niepewni miejsca w świecie, safrustrowani outsiderzy: młoda nauczycielka szykanowana przez uczniów, nastolatek opiekujący się ojcem- alkoholikiem, czarna studentka zakochana w białej koleżance, religijna pielęgniarka, zdesperowana Amerykanka na ulicach Tokio. Autorka opisuje problemy rasowe, szuka przyczyn segregacji mentalnej, konsekwentnie obae astereotypy, jednak bez zbędnej ideologii i moralizowania." 

Mało kiedy czytam zbiory opowiadań, jednak gdy nadarzyła się okazja, od razu sięgnęłam po "Pijąc kawę gdzie indziej". Nie spodziewałam się za wiele, chociaż tematy, które obrazuje autorka, bardzo mnie interesują. A co stwierdziłam na końcu- to dopiero później.
Pierwsze opowiadanie, "Skautki", nie podobało mi się w ogóle. Fabuła nudna, ale jakoś doszłam do końca. "Każdy język uczyni wyzwanie" było opowiadaniem juz ciekawszym. To, jak pielęgniarka wzmagała się z tym, że niektórzy nie potrafią wierzyć (a to nie znaczy, że są złymi ludźmi) , było interesujące i barwnie zobrazowane. Ja nie mogłabym wyobrazić sobie takiego życia, jakie miała Clareese. Nastęnie "Moja pani Łaskawa", jedno z lepszych. Problemy nauczycielki z radzeniem sobie z klasą nie były tak nurtujące, za to przejęłam się sytuacją Sheby. "Samotność mrówki", historia o nastolatku i jego ojcu, była jednym z tematów ciekawszych i bardziej poruszających. "Pijac kawę gdzie indziej", opowiadanie tytułowe, bardzo mnie zaciekawiło. Tym bardziej jego bohaterka, która przez przypadek mówi, że jeśli miałaby być jakąś rzeczą, byłaby rewolwerem. Łatwo wnika się w jej psychikę. "Mówiąc językami" było ciekawe, a losy Tii naprawdę godne współczucia. Jako czternastolatka jedzie do Atlanty sama, by odszukać swoją matkę, ale znajduje coś całkiem innego. "Gęsi" postawiały w sytuacji prawdziwej biedy wśród olbrzymiego, bogatego miasta i pokazywały drogę zrozpaczonej kobiety, szukajacej ostatniej deski ratunku. Wizja gęsi w parku, które próbuje złapać, wciąż wkrada mi się do umysłu. Nie wiedziałam do końca, co pomyśleć o "Doris nadchodzi", chociaż tutaj były jedne z najlepszych opisów.
ZZ Packer ma luźny styl, do którego bardzo łatwo się przyzwyczaić. Dzięki temu książka leci szybko, a strony do przeczytania niemal magicznie znikają. Przeważają dialogi nad opisami, co także przyspiesza czytanie.
Ogółem, ciekawie czyta się te opowiadania. Można wniknąć w całkiem inne światy, realistycznie przedstawione czytelnikowi. Wiele można się nauczyć na przestrzeni tych trzystu stron, a jednak nie jest to książka, którą pamięta się przez lata czy opisuje milionami słów. To po prostu miła lektura, która potem znika z naszych umysłów, a my nawet tego nie zauważamy. Polecam jako luźne czytadło, dotykające niekiedy trudnych spraw, ale nie spodziewajcie się rewelacji. 

16.1.11

[002] Białe zęby


"Białe zęby" to niezwykła historia o korzeniach, konfliktach między pokoleniami, religii, ale przede wszystkim trzech rodzinach żyjąych w północnym Londynie- Jonesach, rodzinie jamajsko-angielskiej, w której dorasta Irie, Iqbalach, emigrantach z Bengalu, gdzie rodzą się bliźnięta- Millat i Magid, oraz Chalfenach, których poznajemy nieco później. Ojcowie dwóch pierwszych rodzin są połączeni wspomnieniami z II Wojny Światowej, matki także zaprzyjaźniają się. Ich życie jest w miare harmonijne, dopóki dzieci nie zaczynają dorastać, a gdy spotykają Chalfenów, wszystko staje do góry nogami...
Zacznę od razu: to niesamowita książka. Z początku trudno się wgryźć swoimi białymi zębiskami, potem jednak wchodzi się do tego świata. Jest to książka  długa, dotycząca wielu ważnych spraw, ale lekka i naprawdę nie nużąca. Niekiedy staje się, ale potem machina znowu rusza i można dojść do samego końca. 
Fabuła jest wielowątkowa i nawet rozłożona na kilakdziesiąt lat. W braku chronologii tkwi czar, widać że wydarzenia z różnych okresów formują to, co nazywamy teraźniejszością. Pokazuje problemy imigrantow, którzy nie potrafią odnaleźć się w jednym miejscu ani drugim, a żadne miejsce tak naprawdę nie moga nazwać domem. Mają na życie różne sposoby. Niektórzy nawet popadają w fanatyzm religijny czy sięgają po narkotyki. To są smutne historie szarego swiata, pomimo pokazany jest kolorowo.
Język Smith to całkiem specyficzna sprawa. Odzwierciedla świat ludzi znakomicie, licząc ile przekleństw potrafi znaleźć się w jednym paragrafie. Mało kiedy czytam książki tak pełne wulgaryzmów, tutaj jednak one pozwalają przejść na druga stronę, z kartki w rzeczywistość. Powieść przepełniona jest krótkimi dialogami, ale opisy jednak są, jest jakaś równowaga. 
Po przeczytaniu stwierdziłam śmiało, że Smith jest niesamowitą pisarką, ktora objawiła swój talent w realistyczny, błyskotliwy sposób, który nie sposób ominąć. A trzeba pamiętać, że to dopiero debiut!
Najbardziej z bohaterów polubiłam całą rodzinę Chalfenów. Pojawiają się i nagle książka robi sie całkiem inna. Ich zabawne, liberalne podejście do życia i uwielbienie Millata (nie najgrzeczniejszego z chłopców!), ciekawe teorie naukowe, absolutnie wszystko, wywołuje śmiech i sympatię czytelnika.  Nie potrafię zrozumieć, dlaczego rodzice z innych rodzin tak bardzo ich nienawidzą. Poza tym potrafiłam utożsamić się z Irie, której niejednokrotnie bardzo współczułam (szczególnie w incydencie u fryzjera).
"Białe  zęby" mogę śmiało polecić. To klasyka współczesnej literatury, przetłumaczona na dialekt zwyczajnego człowieka w jego burej codzienności.

15.1.11

[001] Cień wiatru




"Cień wiatru"to niewątpliwie najsłynniejsza książka Zafona, pzedstawiająca historię Daniela, którego ojciec prowadzi księgarnię w Barcelonie. W wieku dziesięciu lat zostaje zaprowadzony do Cmentarza Zapomnianych Książek, gdzie spośród tysięcy książek ma wybrać tylko jedną. Daniel sięga po "Cień wiatru" Juliana Caraxa. Zachwycony książką, dowiaduje się, że jego powieści są nie do zdobycia, palone przez fanatyka podającego się za jednego z bohaterów książki. W ten sposób Daniel odkrywa mroczą tajemnicę Juliana...
Czytałam poprzednio "Grę anioła" Zafona, więc wiedzałam mniej więcej czego się spodziewać. Po "Cień wiatru" sięgnęłam głównie z powodu tematyki (miło czyta się o miłośnikach książek), bo muszę przyznać, że intrygi kryminalne nie interesują mnie ani trochę. 
Z początku strony sie ledwo przewracały, nie potrafłam wejść w nastrój, ale później nie mogłam się oderwać i podążałam ślepo za Danielem.
"Cień wiatru" to piękna opowieść, ciekawa i osnuta mgiełką, ale nie zdobyła mojego serca. Styl autora jest przepiękny i rzadko spotykany we współczesnych powieściach, ale niekiedy już staje się denerwujący. Jednymi zdaniami się delektowałam, kolejne wydawały się już bezcelowe i całkowicie przesadzone. Mimo wszystko lepiej za dużo niż za mało.
Co do postaci, był w nich pewien indywidualizm, są dobrze wykreowane, ale prawie wszyscy są ciekawsi od samego Daniela. Główny bohater jest całkowicie zwyczajny, zaciekawiony tylko historią Caraxa i swoją miłością, bez szczególnych słabości czy zalet. Fermin, jego wierny przyjaciel, był jedyną zabawną częścią książki. Pomimo, że we wszystkim potrzeba humoru, on był bardzo denerwujący.
Tak jak podczas czytania "Gry anioła", stwierdziłam, że początki są naprawdę dobre, Zafon potrafi stworzyć klimat, ale z sensacją sobie już nie do końca radzi.  Wszystko nagle staje się dramatyczne, nieprawdopodobne, zagrożenie czyha wszędzie, podczas gdy ja wolałabym akcję przynajmniej trochę powolniejszą (nie wszystko na raz!). I tak tym razem było, moim zdaniem, lepiej niż w "Grze anioła". 
Wątek miłosny, który z każdą stroną stawał się ważniejszą częścią historii, z początku nie był banalny. Ale zbliżając się do końca, wydawał mi się śmieszny. Oczywiście od razu było wiadomo, że miłość wygrywa, a bohater nie może być zostawiony na pastwę losu po wszystkich nieprawdopodobnych rzeczach, które przeżył. Przez przypadek wyjawiłam nieco zakończenia, ale wydaje mi się, że i tak każdy czytelnik już czytając pierwsze strony może z łatwością się go domyślić. Tak, moje rozczarowanie zakończeniem było niemałe.
"Cień wiatru" to książka, o której łatwo się zapomina, ale gdy wyjrzy na ciebie zza półki, to nagle wydaje się dziełem geniuszu. A tak naprawdę? Świetnie się ją czyta, ale nigdy nie zasłuży na wiele więcej.