20.4.11

Wiosna 1941



Ida Fink to polskojęzyczna pisarka żydowskiego pochodzenia, która w czasie II Wojny Światowej uciekła z getta wraz z siostrą i osiedliła się na stale w Izraelu. W swoich opowiadaniach przedstawia świat, który zna z własnych doświadczeń, a jednak przy tym kreuje nowe, ciekawe postaci.    

Opowiadania Idy Fink są różne. Wszystkie krótkie, proste, ale zawierające wyraźne przesłanie, które wchodzi głęboko do serca. Niektóre poruszają bardziej, inne mniej, ale razem tworzą nieodłączną, niezwykłą, lecz bolesną całość. To książka, która pomimo lekkości jest do przeczytania trudną ze względu na tematykę. Wielokrotnie po odłożeniu tej lektury wydawało mi się, że spostrzegam to, co jest dookoła mnie, całkowicie inaczej niż dotychczas.

"Wiosna 1941" to książka o człowieku takim, jak ja i ty, który musi dostosować się do ogromu cierpienia i tragedii, które nagle stają się codziennością. Bohater staje się odważny i szlachetny, nie pozwoli, by wojna zagrodziła mu drogę do szczęścia i życia w miłości. Ludzie starsi, małżeństwa, młodzież, dzieci, ale także zwierzęta są głównymi postaciami. Wszystkich jednak łączy stach i chęc normalnego życia.

Niektóre opowiadania nie zrobiły na mnie wrażenia, ale były też te niesamowite. Na takie miano z pewnością zasługuje min. "Wiosenny poranek", którego pewnie nie zapomnę nigdy. Jest to historia rodziców i dziecka, którzy wędrują ku pewnej śmierci, mają być rozstrzelani za godzinę, dwie. Małżonkowie decydują się namówić dziecko do ucieczki, wierząc, że przynajmniej jemu uda się przeżyć. Dziewczynka jednak zostaje rozpoznana i zabita jeszcze przed rodzicami. Ojciec niesie martwą córkę na rękach, mówi do niej, umiera z sercem pełnym ojcowskiej miłości. Trudno znaleźć osobę, której taka sytuacja nie poruszy. 
Warto przeżyć te chwile cierpienia- na szczęście jedynie w wyobraźni. 

 *

Ostatnio mało wchodziłam na bloga i nie odwiedzałam waszych- przepraszam i postaram się nadrobić. Ciągle coś się dzieje- podróże,  nauka... ciągle coś zagradza drogę. Być może będziecie na następną recenzję musieli trochę poczekać, ale na pewno ją napiszę. Mam nadzieję, że wystarczy wam cierpliwości...

2.4.11

[021] Portret Doriana Graya



 Dorian Gray to uroczy, młody arystokrata. Ma wielu wielbicieli, w tym malarza, Basila Hallwarda, który zainspirowany wyglądem młodzieńca decyduje się namalować jego portret. Przez malarza Dorian poznaje lorda Henry Wottona, który zaczyna wywierać olbrzymi wpływ na przyjaciela. Gray staje się arogancki i bardzo pewny siebie,  zaczynma przejmować się swoim wyglądem i uważać go za najwyższą wartość. 
Obraz zostaje ukończony. Doriana zaczyna przerażać to, że dzielona zawsze pozostanie młode i piekne, tymczasem on zestarzeje się i cały jego urok zniknie. Ta myśl nawiedza jego życie. Rozkochuje w sobie młodą aktorkę, Sybil Vane, a jednak ich miłość kończy się tragicznie. 
Mijają lata, a Dorian jest wciąż młody i przystojny, starzeje się tylko portret. Staje się nieczuły, zaczyna dopuszczać się morderstw, wszystkiego, co pomoże mu zostać młodym. 
Co stanie się z Grayem i portretem? Czy Dorianowi uda się zachować wieczną młodość?


"Portret" to jedna z najlepszych powieści, jakie ostatnio czytałam. Mówię to juz od samego początku, gdyż także czytając, od pierwszej strony byłam tego pewna. Co najbardziej mnie zaskoczyło (pozytywnie oczywiście) to oryginalność pozycji na tle epoki. W XIXw to rozwlekłe tomiska, długie, rozbudowane opisy, a nawet genialne pozycje wielokrotnie nudzą i wydają się niemal identczne. Wilde'owi udało się uciec od tego stylu i stereotypu XIXw. powieści, stworzyć całkowicie inną, być innowatorem. Za to bardzo go podziwiam. Nie skupiał się na krytykowaniu arystokracji, wiecznych miłościach, ani razu nie wymienił słowa "patriotyzm". Pokazał coś codziennego, problem każdego z nas, ale jednak mijanego obojętnie prze literaturę (przynajmniej tego okresu). 
Kolejna burza oklasków należy się za portret głównego bohatera. Dorian- przystojny, młody, piękny, beztroski, elegancki, a w dodatku bogaty... czego więcej trzeba do życia? Sam bohater zastanawia się nad tym często. Wilde w niebanalny sposób oprowadza nas po duszy człowieka, który ma wszystko, ukazuje dogłębną pustkę jego istnienia pod zewnętrzym obrazem absolutnego szczęścia. Nei jest to byle jaka historyjka o byle jakim obrazku, lecz niezwykłe, oryginalne studium.
"Portret...", pomimo że zabrakło w nim wartkiej akcji, był bardzo plastyczny i doibrze skonstruowany. Wilde pokazywał swoje poglądy i filozofie w skryty sposób, pojawiały się w dialogach i opisach niczym cienie, a jednak cały czuło się i ch obecność.
"Portret" to niesamowita historia- w sam raz dla człowieka współczesnego, który żyje w szalonym wyścigu z czasem i starzeniem się własnego organizmu, chociaż mógłby się z tym  pogodzić. Nie jest to problem nieważny i często z małego robi się duży. Ta książka jest tego najlepszym przykładem. Poza tym jest na tyle krótka, by w tej gonitwie znaleźć dla niej czas. Z resztą myślę, że gdyby miała stron tysiące, si.egnęłabym po nią bez wahania i przeczytała z jednakową przyjemnością.
Czytając literaturę wiktoriańską, po raz pierwszy poczułam się lekko i ujrzałam wielkie powiązanie między tym, co jest teraz, a co było wtedy.
Przedstawiłam wam powieść niecodzienną, przesiąkniętą filozofią a jednak przyjemną do czytania nawet dla tych, którym niechętnie przychodzi rozważanie sztuki i ludzkiej egzystencji. Jest sama w sobie plastycznym, barwnym, wiernym portretem, a nie zlepkiem przypadkowych słów.
I was zachęcam do spojrzenia Dorianowi w oczy.




Bardzo przepraszam wszystkich, których przejął mój wczorajszy żart. Nie martwcie się, bloga piszę nadal i będę wciąż czytać wasze recenzje. Po prostu dopadł mnie nastrój Prima Aprilis:)

1.4.11

Informacja

Bardzo przepraszam wszystkich czytelników, ale niestety muszę zakończyć żywot tego bloga. Brakło czasu i cierpliwości, czytelników też nie bylo za wiele. Być może kiedyś jeszcze powrócę do pisania bloga- ale aktualnie chcę sobie odpocząć:)

17.3.11

Mój "księgozbiór":)

Na bardzo wielu blogach miałam zaszczyt pooglądać zdjęcia cudzych biblioteczek, zieleniejąc przy okazji z zazdrości. Na mnie też nadeszła kolej. Do zabawy zaprosiła mnie Deline. Ja sama do udziału zapraszam Zaksiążkowaną i zachęcam każdego, kto chciałby się pochwalić swoimi książkami.

 Zanim zaczniecie oglądać, muszę wspomnieć o czymś bardzo istotnym. Będąc w połowie angielką i czerpiąc szczególna radość z czytania w tym języku, większość pozycji, jakie posiadam, są w języku angielskim. Bardzo przepraszam tych, którzy języka nie znają, ale nie potrafię sobie innych tytułów wyczarować:) Zapewne niektóre nazwiska i tytuły i tak poznacie.
Poza tym przepraszam za jakość zdjęć. W każdym razie fotografem nigdy nie będę.

Półki "angielskie":

 Zacznę od książek już raczej nie czytanych, reliktów przeszłości- czyli Jacqueline Wilson  i Enid Blyton, jakimś cudem zmieszczonych na jednej półce (a te słoiki po prawej to, dla ciekawskich, piasek z Sahary:)):


Przejdźmy dalej, czyli jedną półkę w górę. Tutaj seria, której zawdzięczam swój nałóg- Harry Potter we własnej osobie. Jest jeszcze "Narnia", "Tunele" i kilka książek tego typu.


Teraz jeszcze wyżej. Powoli dochodzimy na szczyt... tutaj absolutna mieszanka, większość po prostu książki, po które jeszcze nie sięgnęłam albo nie umieściłam nigdzie indziej. Jest mój juedyny Pratchett (Nacja), London, Verne, Tolkien. A przed nimi sześciornica, bo macek ma tylko sześć.


 Dochodzimy już do książek sensownych i  moich ulubionych. Nie może zabraknąć Chevalier, "Złodziejki Książek", "Przeminęło z wiatrem", "Dziennika Anny Frank", Zafona.


Już szczyt Everestu, czyli klasyka i starocie, które udało mi się zgromadzić. Sporo tu Dickensa, jest Austen, Bronte, Hugo. Uczta!


Pomimo że już doszliśmy do szczytu, mam jeszcze kilka półek. Na tej mieszanka, głównie rzeczy, których już nie czytać. Cornelia Funke króluje razem z niepobitym Roaldem Dahlem.

 


Teraz kolej na kilka półek zmieszanych językowo, tematycznie:



  

 Teraz to, na co zapewne czekaliście, czyli półki polskie...
Na tej półce jest kilka nowszych pozycji- część sagi Zmierzch (reszta pożyczona i rozdana), Sapkowski, Kapuściński, Musierowicz. No i początek serii o Ani Shirley, kiedyś wielbionej ponad wszystko...


Zakończenie półki (jest dość długa). Montgomery, "Złoto gór czarnych", którego nigdy nie skończyłam... poza tym nawał Pawlikowskiej- babcia sobie ubzdurała, że ją uwielbiam i kupuje mi jej książki przy każdej okazji.


Tutaj półka, niestety, do góry nogami, bo jestem beznadziejna w sprawach informatycznych. Tutaj głownie lektury, klasyki, tym razem polskie, oraz ukochana kolekcja Holmesa i przepiękne wydanie Kochanowskiego.








Poniżej najukochańsze książki na świecie- a przynajmniej połowa, bo cała półka nie zmieściła się w kadrze. Reszta wygląda mniej więcej tak samo. Jest to głównie Dickens i kompletne dzieła Szekspira w jednym tomie. Raj na ziemi!


Bardzo dziękuję za obejrzenie i podziwiam, że doszliście do końca- zdjęć dałam niezwykle dużo, zazwyczaj zdjęć na waszych blogach jest mniej. Mam nadzieję, że podobało się wam i przepraszam za angielski:)

10.3.11

[020] Hermańce


Wreszcie skończyłam Hermańce. Po długiej, mozolnej wędrówce przez wieś złapałam następny autobus, wyrwałam się do miasta.
Sięgnęłam po Hermańce, bo myślałam, że to będzie superszybkie zwiedzanie dla turystów- 80 km na godzinę i tylko machać tym dziwnym ludziom na poboczu. Albo w rowach. Okazało się być kompletnie inaczej. Niewygodnie, bo na piechotę, ze sporą zadyszką i w środku lata, z rażacym słońcem nad głową i butelką wody mineralnej zbyt nagrzanej, by się z niej cieszyć. 
Hermańce do zwyczajna wieś, w której żyją nazbyt zwyczajni ludzie. Dni mijają na rozmowach w barze Malcziku, aż jednego z nich Ilonka Szczęście zostaje zamordowana... tylko od mieszkańców zależy, czy Hermańce pozostaną takie same. A może zmienią się na zawsze?
Przechadzając się po Hermańcach, zauważyłam jak mało jest wątku śmierci Ilonki. To prawda, że tuż po tym wydarzeniu odbywa się podróż, wszystkich ujmuje melancholia chwili. Ale potem na kolejną setkę stron wszystko powraca do normy. Po Hermańcach chodzimy na nic, bo koniec jest taki sam jak  początek. Nawety ludzie przestają interesować, wciąż ci sami i nie zaskakujący tym, jak dobrze potrafią zaskoczyć. Chociaż sam pomysl na tę wieś jest interesujący i oryginalny, wykonanie oceniam najwyżej średnio. Mieszkańcy chwilami mają dowcip, a jednak to nie wystarczy, by wykreować wieś wartościową i wartą zachodu dla okolicznych, zdyszanych turystów.  
Co z tego, że język potoczny, skoro czytało się go trudniej od XIX-wiecznego? Sama mieszkam na wsi i codziennie słyszę tyle gwary, że kręci mi się w głowie, więc język mieszkańców nie wydawał się ekstremalny. Wyrazy proste, niby powinno się przez taką książkę pędzić, a jednak mnie przynajmniej pozory zmyliły. Po prostu lektury, chociaż przyjemnej, nie dało się strawić. Postacie, chociaż barwne, po chwili nużyły i musiały odczekać tydzień, dwa, abym potrafiła je znieść. Nie mam do nich zastrzeżeń- ciekawy Doktor Roch, sam M. Złotowski, ksiądz Belka, Gośka, Ilonka Szczęście.  
Przewodnika da się z łatwościa polubić, ale w końcu jego gadanie nudzi, tak jak cała reszta. Instynkt mówi: wynoś się z tej wsi jak najdalej.
Tak naprawdę po tej wiecznej wyprawie dziurawą drogą nie ma dobrej relacji, bo Hermańce mnie znudziły, rozciągnęło się coś, co przecież miało być lekkie, proste, krótkie... 



Recenzja, wiem, niestandardowa. Można się pogubić i nie do końca wiadomo, jak naprawdę oceniam powieść... a jednak tradycja się znudziła i postanowiłam improwizować:) Poza tym zostałam zaproszona przez Deline do zabawy, w której na blogach pokazuje się swoją biblioteczkę. Na pewno zrobię to w najbliższym czasie, ale na przeszkodzie stoi czas- proszę o niekończącą się cierpliwość... 

4.3.11

[019] Czarownice z Salem Falls


Jack St.Bride- przystojny, a oprócz tego niemalże wszystkowiedzący, nie potrzebuje od życia niczego. Uczy historii w szkole dla dziewcząt  oraz pełni funkcję ich trenera  i  jest lubiany przez swoje uczennice.
Jedna z nich przywiązuje się do niego za bardzo. Jest nią Catherine Marsh, która odkrywając niesprawiedliwość chłopców, którzy z nią zrywają, próbuje skorzystać z dobroci nauczyciela. Romans snuje jedynie w marzeniach, a jednak dla Jacka kończy się to tragicznie.
Po uwolnieniu z więzienia Jack nie potrafi znaleźć sobie miejsca na świecie. Postanawia się osiedlić w miejscowości Salem Falls, gdzie już pierwszego dnia spotyka Addie, kobietę na pozór dziwną i nie rozumianą przez innych mieszkańców miasteczka, która wciąż próbuje pogodzić się ze śmiercią swojej córki. Prowadzi restaurację, w której zatrudnia Jacka. Wkrótce ich losy się splatają. Jack, pomimo że nie spotyka się z tolerancją mieszkańców, ma perspektywę na spokojne, szczęśliwe życie u boku Addie. 
Gillian wraz z grupą przyjaciółek uprawia czary (albo przynajmniej tak się im wydaje). Pewnego dnia Gillian dowiaduje się o sabacie z nocy 30 Kwietnia na 1 Maja i postanawia go świętować na cmentarzu w Salem Falls. Do domu wraca z krzykiem, oskarżając Jacka St.Bride'a o gwałt... wkrótce zaczyna się burzliwy proces i walka Jacka o normalne życie.

Ostatnimi czasy Jodi Picoult stała się bardzo popularną autorką, a to z nie byle powodu- jedna książka i już czytelnik jest na stałe wciągnięty w jej świat, nawet jeśli nie jest to literatura najambitniejsza i zatacza się dookoła dokładnie tych samych schematów. Wiedząc o tym, że  idę utartą, zwiedzaną ścieżką, i tak stwierdziłam, że "Czarownice z Salem Falls" muszę przeczytać. Postanowiłam to tuż po ujrzeniu autorki na grzbiecie książki, chociaż jej opis nie podobał mi się wcale, nie wzbudzał takiego zainteresowania jak poprzednie książki. Gwałt? Czarownice- nastolatki? Naprawdę mieszane uczucia. Nazwisko zwyciężyło.
Co można powiedzieć o "Czarownicach..." prócz tego, że to typowa powieść Picoult? Dosyć długa, ale pędzi się przez nią jak wiatr. Lekka, pomimo że mamy do czynienia ze sprawiedliwością (a raczej jej brakiem) i ludzką krzywdą. Oczywiście od razu bohatera kochamy i wiemy, że jest niewinny, godny spokojnego bytu. Wiemy, że będzie szukał miłości swojego życia i ją odnajdzie, w czym gratulujemy mu już w pierwszym rozdziale. Akcja wartka, dużo dialogu, mało opisu- korzyść czytelnika. Potem odstawia się z satysfakcją, smutkiem, że już się skończyło.  Następnie faza zapomnienia, zazwyczaj wieloletnia. Możliwe, że książka zapomniana na całe życie.
Nie  mam nic przeciwko miłości. Naprawdę. Ale tutaj jest scenariusz codzienny, od razu wiadomo, że przecież będzie dobrze i oni są sobie przeznaczeni, a stawiane przeciwności losu na tym torze przeszkód są niczym. Czyżby autorka nie miała na tyle zdolności pisarskich, by nie było to po prostu oczywiste? Nie żądam nieszczęśliwych zakończeń czy wielkich kłótni, jedynie realizmu. Z resztą z wieloma wątkami potrafi poradzić sobie o wiele lepiej.
"Czarownice z Salem Falls" to kolejna powieść, w której przesiadujemy w sądach. Nie jest to bardzo nudne, nie jest też szczególnie ciekawe, ale lubię to, że Picoult nie pisze: "odbył się proces, został skazany na śmierć", bo to byłoby po prostu głupie. Starannie formułuje wypowiedzi adwokata i prokuratora, wyrażenia sędziego. To jedna z zalet książki. 
Bohaterowie podobali mi się, pomimo że wydawali się tacy sami, jak w poprzednich powieściach. Nie wiem dokładnie, co to było, bo wyglądali inaczej, mieli inne zajęcia. Charaktery pozostają nieustannie podobne.
 Addie okazała się być najciekawsza. Naprawdę bardzo jej współczułam, smutek za córką został pokazany dotkliwie- szczególnie w opisach pokoju dziewczynki, jej reakcji na to,  że Jack składa rzeczy dziewczynki do pudełek. Teraz kolej na Jacka- podczas czytania miałam wrażenie, że stoi i uśmiecha się do mnie. Nie wiem dlaczego. To, jak bardzo jest mądry i przystojny przebija się przez kartki, od razu wierzymy w jego niewinność, ale tą swoją anielskością nieźle irytuje! 
Za to Gillian wydaje się być stworzona po to, by jej nie lubić. Ja wolałabym większy obiektywizm, bo anioły i demony nie istnieją, dlatego też to nie może działać wiarygodnie w książkach.
 Poza tym nie mam nic do zarzucenia. Wiedziałam, że nie sięgam po najlepszą pisarkę w historii i myślę, że Picoult jak na przeciętną autorkę sobie znakomicie poradziła. Jeżeli stawiła sobie wyżej poprzeczkę, to już inna sprawa. W każdym razie książkę czytało się z prawdziwą przyjemnością- taką, że nie trzeba sobie jej odbierać przez szepczącą do ucha ambicję. Ja tymczasem szukam dalej. Oczywiście pod literą "P".


Zapomniałam w poprzedniej notce pochwalić się podsumowaniem Lutego, więc zrobię to teraz. Wyszło naprawdę nieźle- w styczniu "zwaliłam" ilość książek na ferie, ale drugich w lutym niestety nie było:) Tymczasem lepiej niż poprzednio- 29 przeczytanych książek (recenzji napisanych niestety trochę mniej), i to jakich! Po raz pierwszy czytałam Murakamiego,  Allende i Joyce'a, zanurzyłam się też w Dostojewskim, Flaubercie, Camusie. Był i Dickens czy Szekspir. Poza tamtymi autorami mniej szczytne tytuły. Wydaje mi się, że to mógł  być jeden z moich najlepszych czytelniczych miesięcy życia. I klepiąc się po plecach, sama sobie gratuluję...

1.3.11

[018] Rok magicznegio myślenia


Jest 31 Grudnia 2003 roku. Mąż Joan Didion umiera nagle na niespodziewany zawał serca. Siedzą razem przy stole, jedząc kolację. On mówi spokojnie, potem zatrzymuje się nagle, zapada cisza. Jego żona nie wie, że to były jego ostatnie słowa. Jest zaszokowana. Dzwoni po pogotowie, a gdy jest zapytana o szczegóły, w rozkojarzeniu odpowiada, by po prostu przyjechali.
Przez kolejny rok próbuje się pozbierać i pogodzić ze śmiercią ukochanej osoby, jednak j nie jest to łatwe. Joan czyta książki o chorobach i o żałobie, omija miejsca, które kojarzą się jej z mężem, nie wspominając nawet o tym, że zupełnie nie potrafi czytać nekrologów. Stara się żyć w swoim starym świecie, w którym jej mąż żyje, a ona nie musi konfrontować się ze śmiercią, wie jednak, że to nie zadziała na dłuższą metę. Cóż jednak może poradzić?
"Rok magicznego myślenia" to książka opowiadająca o wydarzeniach prawdziwych, szokujących, a jednak naturalnych. To wzmaganie autorki z żalem i opuszczeniem, smutna historia oparta na jej własnych doświadczeniach, dzięki czemu jej obraz rysuje się przed czytelnikiem kreską o wiele bardziej wyrazistą. Pokazuje ona, że człowieka nie da się oszukać, a zapomnieć jest o wiele trudniej niż zapamiętać. Dotyczy tego, co człowiekowi najbliższe. 
Didion wie, że wszyscy śnią lub będą śnić te same sny o starości i śmierci, czołgać się  ku niej z przerażeniem, trzymając się kurczowo swojego życia, przepełnieni świadomością, że i tak kiedyś koniec nadejdzie. 
Didion potrafi poradzić sobie z tematem, chociaż opowiada właśnie o bezradności wobec własnego cierpienia, pisząc lekko o tym, co najcięższe, językiem bliskim każdemu z nas. Miesza teraźniejszość z przeszłością, wraca do tragicznego wydarzenia, potem znowu pisze o teraźniejszości. Ten bałagan, chociaż idealnie pokazuje chaotyczny sposób myślenia człowieka,potrafi nieco poirytować.
Doszukując się wad, moim zdaniem jedną z nich jest brak intensywności "Roku magicznego myślenia". Spodziewałam się czegoś wstrząsającego i niemożliwego do zapomnienia, nękającego cały dzień i noc. Oczywiście rozczarowanie.  "Rok magicznego myślenia" nie spowodował u mnie takiego smutku, jakiego się spodziewałam. Didion nie potrafiła mnie poruszyć, mimo że bardzo dobrze odzwierciedliła własne uczucia. Widać, że tę książkę pisała dla siebie samej, jest w niej coś dziwnie prywatnego, przez co czytelnik nie potrafi oswoić się z jej światem.  
"Rok magicznego myślenia" warto przeczytać, chociaż jest lekką lekturą jak na poruszony temat. Pomimo pesymizmu i smutku Didion, prostota budowy to przełamuje i równoważy. To bardzo dobra pozycja, ale nie jest jedną z najbardziej wstrząsających, jakie czytałam.

23.2.11

[017] Piękna pokora





Rafał Radwanowicz jest malarzem i jak każdy artysta, żyje w marzeniach o sławie i uznaniu innych. Kontynuuje swój warsztat po ojcu, dzięki któremu wychował się w pracowni malarskiej. Mieszka na ulicy Mariackiej w Krakowie w mieszkaniu oplecionym bluszczem (szczegół bardzo ważny!). Przez jakiś czas studiuje sztukę, a jednak nagle przychodzi konieczność  przerwania studiów. Rafał zapomina o tym, jakie ta decyzja  niesie konsekwencje.
Wkrótce malarz wezwany jest do wojska. Nie ma wyboru, musi się zgłosić i pełnić służbę przez  przynajmniej dwa lata. Musi zostawić swoje marzenia, miłości, całą wolność, w tym nowo poznaną cudzoziemkę, Natalie Lauren, która poruszona talentem młodego człowieka pragnie zorganizować jego wystawę prac w Paryżu. Traci przy tym szansę na wybicie się.
Przez kolejne kilka lat śledzimy jego służbę, podczas której Rafał zagłębia się w marzeniach o wolności i o Natalie, podczas gdy stopnbiowo zaczyna zmieniać się jego charakter... 
"Piękna pokora" to subtelny portret młodego mężczyzny, a zarazem artysty, wnikliwe spojrzenie na zachowanie człowieka stykającegio się z przeróżnymi przeciwnościami losu.
Nigdy nie czytałam  ani nie interesowałam się książkami o wojsku, a jednak po "Piękną pokorę" sięgnęłam. Myślałam, że autorka skupi się bardziej na  początkowej części życia Rafała dotyczącej kariery malarskiej, że Rafał "przed" okaże się tak samo lub bardziej ważny od Rafała "po". Z resztą aspekt psychologiczny brzmiał na, bez dwóch zdań, ciekawy.
Zawiodłam się, zauważając, że prawie cała książka obrazuje wojsko i mimo spojrzenia na świat  oczami artysty, znaczna część powieści dotyczy życia na okręcie, w odosobnieniu i z dala od normalnego świata, szkoleń i kolegów z wojska. Pomimo to portret Rafała zakreślony jest delikatnie i umiejętnie. 
Sny. Tutaj autorka bardzo mnie zaciekawiła. Sny Rafała są opisywane tak dokładnie, jak realne wydarzenia, co więcej myślimy, że dzieją się naprawdę, aż doczytujemy do fragmentu przebudzenia. W ten sposób, pomimo że narracja nie jest pierwszoosobowa, jesteśmy tak zmyleni jak sam bohater powieści, niekiedy trudno jest nam ocenić co jest rzeczywistością, a co snem. To był niewątpliwy plus, najbardziej oryginalna część książki.
Dotknęłam następnego aspektu "Pięknej pokory". Pomimo że nie wykraczamy poza świat bohatera i jego przeżycia, narracja jest trzecioosobowa. O wiele ciekawiej byłoby, gdyby autorka zdecydowała się na osobę pierwszą, ale cóż, wszystko zależy od gustu czytelnika.
"Piękną pokorę" mogę z czystym sumieniem polecić, bo pomimo że jest książką krótką, lekką i nieszczególnie zapadającą w pamięć, jest jednak dobrzezarysowana. A do Fleszarowej- Muskat z pewnością jeszcze wrócę. 

21.2.11

Rok minął jak jeden dzień...

Już od roku powadzę bloga z recenzjami książkowymi- aż dziwi mnie ta wytrwałość...
Zaczęło się na Onecie. 67 siedem recenzji napisałam właśnie tam, a od 2011 tradycję ciągnę tutaj. Napisałam 84 recenzji na obu blogach, a przeczytanych książek w tym czasie nagromadziło się o wiele więcej:) W tym czasie jakość recenzji zmieniła się piorunująco. Prowadzenie takiego bloga bardzo wiele mnie nauczyło, zawdzięczam też temu wiele ciekawych znajomości- książek jak i ludzi. Patrząc wstecz, recenzje były mniej treściwe, a książki o wiele mniej ciekawe. Nauczyłam się wypowiadać swoje zdanie i wybierać dobre książki.
Teraz pozostało mi tylko pisać dalej, czytać dalej. Dziękuję wszystkim, którzy zerkają tu i czytają moje recenzje. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną przez kolejny rok... i dłużej!

18.2.11

[016] Zwierzenia klowna



Być może tytuł nie brzmi ani trochę tak zachęcająco jak "Wyznania gejszy". Zwierzenia klowna? Czyżby autor oszalał?
Być może okładka nie należy do najbardziej niezwykłych, błyszczących i kolorowych.
Być może w ogóle nie macie ochoty przeczytać recenzji książki, która już na pierwszy rzut oka okazuje się nudna.
Być może warto się zatrzymać i zmienić zdanie, dać opór temu, co przewidywaliśmy.

"Zwierzenia klowna" to historia życiowa Hansa Schiera, który podejmuje się narracji kilku swoich dni przepełnionych wbrew pozorom melancholią i żalem. Jako młody mężczyzna w ramach buntu przeciw swojemu środowisku i skąpym rodzicom postanawia zostać klaunem. Chociaż udaje mu się zdobyć sławę i uznanie, wkrótce zaczyna opadać na dno. Wpada w sidła depresji i alkoholu po tym, gdy zostawia go jego ukochana, Maria, która wkrótce bo zdarzeniu wychodzi za jednego z najważniejszych niemieckich katolików w kraju. On jest agnostykiem, który wątpi we wszelkie łaski zmyślonych na ludzką korzyść bogów, nie odnajduje w życiu sensu ani szczęścia. Coraz trudniej idzie mu też praca. Nie potrafi być tym klownem, którym był kiedyś, przez co ludzie, z którymi pracował, zrywają kontrakty i ciągle zmniejszają jego pensję. Skutkuje to  bankructwem bohatera oraz jeszcze większym buntem przeciw niesprawiedliwości tego świata. Szuka on nadziei na miłość, wsparcia wśród przyjaciół i rodziny. Stara się nie czuć odtrąconym, a jednak nie wszystko jest możliwe, nawet dla zawodowego klowna. Nie zawsze los daje nam w podarku uśmiech.
Po książkę sięgnęłam z entuzjazmem po przeczytaniu odwrotu okładki. Zafascynował mnie temat, którym zajął się Boll. Nigdy nie zastanawiałam się nad życiem tych, który codziennie powodują śmiech widowni. Ich postać jako ludzi, często nieszczęśliwych i niespełnionych, umyka. Tutaj pojawiła się okazja zgłębić się w ich trudnym świecie.
Nigdy nie spotykamy Marii, miłości Hansa. Spotykamy ją z jego mglistych wspomnień, tworzymy jej wizerunek dzięki jego głębokim rozważaniom, podążamy subiektywną drogą Hansa. Nie potrafiłam się zdecydować, czy ten subiektywizm jest wadą, a może zaletą. W każdym razie, pierwszą osobę uwielbiam, gdyż powoduje czytanie o wiele szybsze i głębsze niż w trzeciej. 
Jak w niemal każdej książce, miłość pełni jedną z najważniejszych ról. To ona przyczynia się do upadku Hansa, a jest tu jasno pokazane, że bez niej nie da się żyć. Tragiczna miłość jest tu zwykłą miłością, zwykła miłość tragiczną.
Agnostycyzm bohatera, rozterki duchowe idealnie dopełniają wątek nieszczęśliwej, nieudanej miłości, pokazują nam lepiej złożoną postać Hansa.  Potrafiłam się z łatwością z nim utożsamić, gdyż sama nie potrafię uwierzyć w Boga i tak jak on na jakiś sposób podziwiam tych, którzy posiadają tę umiejętność. Trud życia wśród prawdy, która boli- to jeden z najważniejszych wątków w "Zwierzeniach klowna".
Bez dwóch zdań o jedna z najsmutniejszych powieści, jaką ostatnio czytałam, a jednak nie znaczy to, że nie przedostaje się do niej dyskretny, maleńki płomyk wciąż trwającej nadziei. Nikt w "Zwierzeniach klowna" nie umiera, tragedie nie przychodzą jedna za drugą, życie jest zwyczajną strugą niepowodzeń i ich przeciwieństw. A jednak to trzyma czytelnika w melancholii, szarość zwykłego świata przejmuje do głębi nawet bardziej od wyszukanego, lecz niecodziennego dramatyzmu. Pomimo tego, że po odstawieniu książki na bok czułam smutek, a humor bynajmniej się nie poprawił, czułam się naprawdę niesamowicie, tak jak każdy człowiek, który został lekko poklepany po ramieniu stroną dobrej literatury, nie stworzonej dla poklasku ludności, gdyż taka lektura jest płytkim przedstawieniem klowna niedoświadczonego. A zadaniem czytelnika jest sięgać ręką do najwyższej półki.


PS: Przepraszam, że recenzje stały się mniej regularne. O blogu myślę codziennie i zaglądam często, ale mam tyle do roboty, że trudno upchać czas na recenzje. Większosć moli ksiażkowych zapewne zrozumie mój problem, postaram się jednak o większą regularność. 
Po drugie- wiem, że nie piszę recenzji książek, które wcześniej były w ramce "Teraz czytam", ale nie piszę recenzji wszystkich książek, które czytam, poza tym mam wiele lektur na raz. No cóż, przynajmniej potem jest więcej niespodzianek...
Poza tym mam bardzo dobrą wiadomość- wygrałam książkę od bloggerki Dominiki Anny- "Codzienność w Toskanii". Jestem szczególnie uradowana, ponieważ to pierwsza książka, jaką w życiu wygrałam. Dziękuję bardzo! A wam pozostanie tylko czekać na recenzję:)

11.2.11

[015] Piknik pod Wiszącą Skałą

Piknik pod Wiszącą Skałą.
Słowa brzmią znajomo, prawda?
Ale dlaczego tutaj? To jest blog książkowy, a "Piknik pod Wiszącą Skałą" to przecież kultowy film reżyserii Petera Weira. No właśnie- chociaż ekranizacja powieści Joan Lindsay jest tak popularna, mało kto wie, że powstała ona w oparciu o książkę. Ja także nie miałam o tym pojęcia, dopóki z błędu nie wybawiła mnie biblioteka. Na regale błysnął ten tytuł. Sięgnęłam po książkę od razu, jakby miała jakieś niezwykle silne pole magnetyczne, pomimo że (przyznam się bez bicia!) filmu nie oglądałam wcale. Oczywiście po lekturze postanowiłam ten błąd  natychmiast naprawić. 
Wiele można domyślić się, patrząc na tytuł i okładkę. A jednak nie wszędzie w "Pikniku pod Wiszącą Skałą" gości urocza atmosfera, w której młode twarze odbijają się o promienie słońca. Tak właśnie się zaczyna. Są Walentynki, rok 1900, malowniczy Australijski krajobraz. Grupka uczennic pensji Appleyard, powszechnie znanej i szanowanej, wybiera się na piknik pod Wiszącą Skałę. Po posiłku czwórka dziewcząt zaczyna przechadzać się po okolicy, a jednak z tej wędrówki powraca tylko jedna, zapłakana i rozhisteryzowana. Nie da się wyciągnąć z niej za wiele informacji. Wkrótce okazuje się też, że w tajemniczych okolicznościach zaginęła szanowana i zdolna nauczycielka matematyki, Panna Greta McCraw.Czy zaginione kiedykolwiek powrócą? Co naprawdę wydarzyło się podczas pikniku pod Wiszącą Skałą?
Tak właśnie zaczyna rozwijać się przerażająca intryga, której tropem podążają osoby związane z pensją. Chętnie czytałam o tej zagadce, gdyż nie podążała za schematami, nikt nie ścigał mordercy. Prawdę mówiąc "Pikniku..." nie można nazwać kryminałem. 
Jest to dziwna książka, moim zdaniem na swój sposób zbyt sucha i mało soczysta. Język nie jest niezwykły, ale czyta się bardzo szybko i z autentyczną przyjemnością.
Rozczarowaniem okazało się zakończenie, zapewne dlatego, że autorka nie mogła się nim pobawić- powieść ta oparta jest na faktach, a postacie istniały naprawdę. Szkoda, bo początek zapowiadał się niezwykle interesujący. A jednak jest tego dobra strona- klimat  byłby popsuty, gdyby autorka zdecydowała się na napisanie książki sobie współczesnej.
Polecam wszystkim, by przeczytali książkę zanim obejrzą film- wtedy wyobraźnia będzie miała więcej pola do popisu.

PS: Jedna rzecz w "Pikniku..." bardzo mnie zmyliła. Akcja dzieje się w Australii, a więc pory roku są nieco inne, dlatego trochę przesiedziałam nad stwierdzeniem, że w kwietniu idzie zima:)

6.2.11

[014] Pani Bovary


Karol Bovary, z zawodu lekarz, po śmierci swojej żony Heloizy postanawia wyjść za Emmę Rouault, w której domu zaczął często bywać. Dziewczyna przyjmuje jego zaręczyny, a wesele odbywa się tuż po zakończeniu żałoby po Heloizie. Po kilku dniach Emma zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że popełniła wielki błąd wychodząc za Karola, to, że w ogóle go nie kocha. Zauważyła jego liczne wady, prostactwo i brak atrakcyjności. Zaczyna żyć w świecie idealnej miłości, ma dwóch kochanków, staje się rozrzutna i roztrwania cały swój majątek. Jej córka Berta jest traktowana na wiele sposobów- raz rozpieszczana, raz całkowicie zapominana. Pani Bovary nieustannie oszukuje swojego męża, za jego plecami spotyka się z ukochanymi- Rudolfem, potem Leonem, oraz zadłuża się coraz bardziej. Do czego prowadzą jej miłostki, musicie dowiedzieć się już sami...
Najbardziej w powieści przykuwa uwagę oczywiście Pani Bovary. Burzliwa, rozmarzona, o ideałach, których nie potrafi w świecie odnaleźć i które w końcu same ją rujnują. Jest przykładem jednej z bohaterek, która nie istnieje po to, by czytelnik ją podziwiał. Jest centralną częścią powieści, przyciąga swoim brakiem cnoty i dobroci wiktoriańskiej  kobiety.
Naprawdę nie potrafiłam polubić Pani Bovary. Próbowałam. Jest postacią tak specyficzną i dziwnie odrzucającą, a jednak bez tego genialnego ukazania jej złożonej psychiki pewnie nie byłoby po co czytać "Pani Bovary". Zdaję sobie sprawę, że wiele osób tej książki nie lubi ze względu na bohaterkę, ale moim zdaniem to tylko ujawnia talent autora. Książki powinny oddziaływać jak najsilniej na człowieka.
Styl "Pani Bovary" jest niesamowity. Zakochałam się w tych opisach, w sposobie ukazywania rzeczywistości, piękna i zarazem beznadziei świata. Nie były to nużące opisy, przez które nie sposób przebrnąć. Powiedziałabym nawet, że całkiem odwrotnie. To właśnie sposób pisania połączony z ukazaniem psychiki osoby bynajmniej nie niewinnej spowodowały, że pokochałam to dzieło.
"Pani Bovary" ma w sobie tragizm, chociaż nie jest napisany w stylu "Wichrowych Wzgórz". Dziwny optymizm, pewność siebie i piękno świata przepływa przez stronice książki. Po odłożeniu ogrom smutku, cierpienie postaci i tragizm wydarzeń dotyka czytelnika. 
To, że Flaubert ośmielił się napisać tą powieść, wydaje mi się niezwykłe.  To dzieło bardzo odważne, ukazujące kobiety, niewinne istoty, któe mają jedynie czarować swym pięknem, w sposób o wiele ostrzejszy i realniejszy.
Warto przeczytać "Panią Bovary" i  nie odkładać jej na bok z powodu niechęci do postaci Emmy, bo to mistrzowska powieść, która zapada naprawdę głęboko, jedno z najodważniejszych dzieł XIX w.

4.2.11

[013] Księga innych ludzi



Bez cenzury, bez sztampy, bez trzymanki.
Zadie Smith zebrała grono najciekawszych angielskojęzycznych pisarzy z obu stron Atlantyku i postawiła przed nimi proste zadanie: „Wymyślcie kogoś”. Tak powstała Księga innych ludzi: galeria fantazji, poglądów i wydarzeń z życia dwudziestu trzech osób. Osób co prawda fikcyjnych, lecz fascynujących.
Poznajcie więc nowych znajomych. David Mitchell przedstawia Judith Castle, frywolną starszą panią uciekającą w wiek nastoletni. Hari Kunzru zza rozchylonych zasłon o 4.30 rano pokaże wam Magdę Mandelę, którą właśnie zabiera radiowóz. Adam Thrillwell opisze historię nie do końca udanego romansu w dekoracjach bliskowschodnich, a ZZ Packer - zupełnie nieudanego w nowojorskich. Za to na pocieszenie babcia Jonathana Safrana Foera poczęstuje was ciasteczkami i opowie, co sądzi o szkopach i czarnuchach. Natomiast sama Zadie Smith zabierze was do Anglii, byście mogli pomieszkać z pewną zwariowaną rodzinką. Na deser dwa komiksy.
Opowiadania zabawne i mroczne, melancholijne i szalone, symboliczne i dosłowne - to podróż przez nieocenzurowane, nie tworzone pod gusta krytyków światy najciekawszych młodych pisarzy. Zadie Smith po raz kolejny zadziwia - jako autorka i jako redaktor.


 Jak widać, Zadie Smith pochłonęła mnie bez reszty- pierwsze "Białe zęby", teraz "Księga innych ludzi". A to nie bez powodu...
 "Księga innych ludzi" to bardzo zróżnicowany zbiór przeróżnych ludzkich historii. Każdy znajdzie tu opowiadanie czy też postać dla siebie. Bohaterowie wydają się niekiedy zbyt ciekawi, by mogli odzwierciedlić rzeczywistość, ale szczerze mówiąc kto uwierzyłby w nasza historię, gdybyśmy ją  spisali? Autorzy są słynni i utalentowani, a ich krótsze lub dłuższe historie pochłonęłam niemal natychmiast (a dokładniej- podczas jednego dnia w szkole o kilku świetlicach) . W rzeczywistości bardzo  trudno ocenić "Księgę innych ludzi", gdzyż to zbiór kontrastowy, trudno go uogólnić w kilku słowach.  
Wielkim urozmaiceniem są komiksy- bardzo ciekawa forma przedstawienia postaci. Dobrze miksują się z całą zawartością, zaskakują pośród czarno-białych linijek tekstu. 
Cała książka pokazuje oryginalność jej autorów- nie jest to zbiór opowiadań, to księga innych ludzi, której strony można przewracać z takim zainteresowaniem, jakby trzymało się w ręku kolorowy album ze zdjęciami. 
Nawet jeśli nie każde z opowiadań szczególnie mnie zachwyciło, całość okazuje się  o wiele bardziej interesująca od czegokolwiek, czego się spodziewałam, a każda krótka i nieznacząca historyjka splata się z kolejną. 
Poza tym bardzo dobrze się czyta ze względu na sposób wydania, choć to raczej głównym powodem być nie powinno:) Twarda oprawa, duży format, strony kremowe. Trzymać taką książkę w rękach już było przyjemnością. Wygląda masywnie, a jednak to jedna z pozycji przelatujących obok niemal błyskawicznie.
Ulubione opowiadania? Bardzo trudno to jest ocenić, z rzesztą przyznam szczerze, że niektóre fragmenty książki tak szybko zapomniałam, jak i przeczytałam:) Być może wśród nich znajda się "Magda Mandela" Hariego Kunzru i "Perkus Tooth" Jonathana Lethema, będące jednymi z oryginalniejszych opowiadań w zbiorze.
Problem w "Księdze innych ludzi" jest taki, że to lekka lektura, która nie zostawia po sobie w naszym umyśle żadnych śladów, nie jest to literatura najwyższej półki, chociaż odzwierciedla najbardziej obiecujących pisarzy XXI. Przyjemna, zarazem radosna i ponura, dziwna i zwyczajna, miła przerwa pomiędzy wielkimi tomiskami klasyków literatury.

31.1.11

[012] Życie Pi


"Życie Pi" to światowy bestseller, zdobywca nagrody Bookera, którą każdy przynajmniej kojarzy. Na przestrzeni 100 rozdziałów poznajemy Pi- inaczej Piscine Patel, czyli  nastolatka pochodzącego  z Indii, który jest wyznawcą trzech religii jednocześnie i wychował się w zoo. Jego życie postawione jest do góry nogami, gdy rozbija się statek, którym podróżuje z rodziną. Bliscy giną na morzu, a on zostaje z wielkim bengalskim tygrysem na łodzi ratunkowej...
"Życie Pi" według mnie zasługuje na wszelkie nagrody i miano bestsellera. Nie jest to za sprawą języka, ale samej fabuły. Pi żył naprawdę. Trudno wyobrazić sobie jego sytuację- 227 dni na morzu w towarzystwie tygrysa, którzy rzekomo uratował  mu życie. 
Doświadczałam jego głodu, który prowadził go do rozszarpywania żółwi morskich, małych rekinów i ryb. Czułam jego pragnienie i znużenie, gdy siedział w łódce prażony słońcem. Jego wytrwałość tkwi we mnie nadal. Powieść ta uczy, że prawdziwym przywilejem jest siedzieć w domu, jeść śniadanie, obiad i kolację, nie myśleć ciągle o śmierci i zagrożeniu, nie czuć potworności pragnienia. Gdy skończyłam czytać, tak miło było siedzieć i czytać w ciepłym, jednakże nie upalnym domu, cieszyć się życiem.
"Życie Pi" to wstrząsająca historia o przetrwaniu, gdzie język nie wydaje się ważny, co zapewne świadczy o talencie autora. Potrafi zaangażować nas w przeżycia  bohatera tak bardzo, że lecą strony i pojedyncze wyrazy przestają istnieć. Czyta się dosyć szybko, ale każda strona niesie dużo ze sobą. Niełatwo było mi uwierzyć w tą historię, ale to było w niej najpiękniejsze. Poza tym w zimie tortura upałów to wizja całkiem przyjemna!
Polecam stanowczo- warto czasami docenić nasze życie takie, jakim jest.


PS: Krótkie podsumowanie stycznia: książek przeczytałam naprawdę dużo, bo aż 26, a to ze względu na ferie, któremi już niestety się skończyły... wątpię, bym w lutym zdołała aż tyle przeczytać. Recenzji na blogu napisałam 12, co jak na kilkunastodniowy żywot bloga to raczej dobry wynik.

28.1.11

[011] Fragmenty z życia lustra

   "Fragmenty z życia lustra" to zbiór wnikliwych opowiadań, w których autorka oprowadza nas po świecie ludzi współczesnych, którzy pomimo sukcesów zawodowych spotykają sie z trudnymi, nowymi sytuacjami, które powodują, że  wykraczają poza swoją rzeczywistość. Wśród nich jest żona znanego jasnowidza, psychiatra, genetyk, malarka, która popełniła samobójstwo.
W każdym opowiadaniu znajduje się przynajmniej jedno zdanie związane z  lustrem, jednak przykuwa ono uwagę. Np. w historii "Gips" opisana została warszawska ulica- pamiętam, że po niej kroczył ktoś z wielkim lustrem. Takie drobnostki ubarwiają opowieści. W innych lustro pokazane jest wyraźniej- przykładem jest chociażby "Pisanie nocą w obecności lustra".
To była świetna książka. Czytało sie szybko, a jednak lektura nie była ulotna, dużo z niej zostało we mnie do teraz. 
Fabuła jest ciekawa- aż szkoda, że ja nie mam takich znakomitych pomysłów. Brakowało mi jednak wzruszenia, smutku czy radości.
Bohaterowie idealnie zarysowani, ciekawi, każdy ma swoją pasję, a jednak nagle przestaje im to wystarczać. Bije od  nich indywidualizmem, odmiennym spojrzeniem na świat, często też wspominaną w opowiadaniach Polskę.
Łatwo czytelnikowi wychwycić ulubione fragmenty- mi osobiście podobała się rozmowa psychiatry z mężczyzną, który uważa się za bociana. Właśnie w dialogach zawarte sa najlepsze części utworów. Sposób mówienia bohaterów jest zdumiewająco realny, każdy z resztą wypowiada się charaktersytycznie.
Szczepkowska potrafi  uchwycić świat dziwny, chociaż realny, ludzi zwykłych, chociaż niezwykłych. Obchodzi się ze śmiercią, pułapkami współczesności, przeszłością i przyszłością naprawdę dobrze. Aż szkoda było dostawić książkę na półkę, wiedząc, że już nigdy nie uda mi się tego powtórnie wyobrazić po raz pierwszy. "Fragmenty z życia lustra", choć drobne i na jakiś sposób zwyczajne, zaimponowały mi i wydają się nieporównywalne z "4 Czerwca", który przeczytałam parę miesięcy temu.
Może "Fragmenty z życia lustra" nie mają rozmachu niezwykłej powieści czy ponadczasowego dzieła, ale posiadają to "coś", co sprawia, że przyciągnęły mnie od kilometra. Polecam i przepraszam, że recenzja jest krótka, ale nie będę splatać ze sobą słów na siłę:)

24.1.11

[010] Dama z jednorożcem



Bardzo lubię powieści Tracy Chevalier ("Dziewczyna z perłą" itp.), gdzie wątki historyczne przedstawione są w ciekawy sposób, często oczami przeróżnych postaci. Nie miałam więc wątpliwości także co do tej pozycji- sięgnęłam po nią bez wahania.
Powieść przedstawia historię Nicolasa de Innocents, któremu Jean Le Viste, piętnastowieczny wielmoża, zlecił wykonanie projektów sześciu gobelinów przedstawiająych damy z jednorożcami, które ilustrują poszczególne zmysły. Miniaturzysta wkrótce ulega urokom jego córki, Claude, którą próbuje uwieść. Tymczasem w Brukseli Geroges de la Chapelle, znany tkacz, także podejmuje się zrobienia podobnego gobelinu. Jego życie także zostaje zamieszane z paryskim artystą. To opowieść o Francji pięćset lat temu, powstaniu jednych z najciekawszych gobelinów na świecie, oraz obraz najbogatszych warstw społecznych tego okresu.
"Damę z jednorożcem" czyta sie szybko i przyjemnie. Jest książką hsistoryczną, ale wszystko okazuje się zdumiewająco teraźniejsze, postacie można z łatwością zrozumieć, czytelnik nie jest obcy w tym trudnym świecie. Ma to też swoje złe strony- w sumie jedyną rzecza, na którą można ponarzekać, jest klimat. Miałam nadzieję na dworską atmosferę, wciągnięcie do świata u schyłku średniowiecza. Czekała mnie książka dziwnie współczesna, pozbawiona charaktersytycznego klimatu XV w. No cóż, w końcu nie można mieć wszystkiego!
Narracji podejmuje się kilka postaci i na przemian redagują tę niezwykłą opowieść. Nie wiem, jak Chevalier potrafi stworzyć tak dobra powieść historyczną, nie odbierając jej prostoty. Jedną rzecza, na którą można ponarzekać, jest klimat. Miałam nadzieję na dworską atmosferę, wciągnięcie do świata u schyłku średniowiecza. Czekała mnie książka dziwnie współczesna, pozbawiona charaktersytycznego klimatu XV w. No cóż, w końcu nie można mieć wszystkiego!
Fabuła jest ciekawa. Po przeczytaniu obejrzałam zdjęcia tych gobelinów, pamiętając komentarze różnych postaci dotyczące poszczególnych dzieł. 
Polubiłam Alienor, która jest niewidoma, ale także zajmuje się tkaniem. Wydaje mi się to niewyobrażalne, a jednak! Nicolas de Innocents jest denerwujący. Pomimo tego, że rozumiem jego zamiłowanie do sztuki, z kobietami obchodzi się okropnie. Współczułam Claude, szczególnie gdy została wysłana do klasztoru przez swoją religijną matkę. Postacie są przeróżne, poza tym można je zrozumieć jeszcze lepiej dzięki budowie narracji, która pojawiła się w "Spadających aniołach" i wtedy takze zdobyła moje uznanie.
To książka bardzo lekka, nie jest najdłuża, a jednak warto ją przeczytać i zapoznać się z tym światem, ciekawymi ludźmi oraz ich warsztatami.  


.

22.1.11

[009] Szatan w Goraju

"Szatan w Goraju" to pierwsza powieść Issaca Bashevisa Singera, której akcja toczy się po Powstaniu Chmielnickiego (dla niezainteresowanych historią- 1648:)), pokazująca to, jak religia potrafi krzywdzić. Akcja toczy się w miejscowości Goraj, gdzie ludność wierzy w bliski koniec świata i stara się od niego ocalić. Najważniejszą postacią jest Rachela, która zmuszona jest wyjść za mąż. Doznaje objawienia, ale po dobrych czasach poszanowania zostaje uznana za opętaną i  jest z tego powodu tragicznie potraktowana. Szczegółów  nie zdradzę, ale zapewniam was, że to łamało serce. 
Książka jest bardzo krótka, fabuła nieszczególnie rozbudowana, ale to jedna z powieści, która zapadła mi szczególnie w pamięć. To jest przerażająca historia, pobijająca wszelkie horrory i thrillery. Zostaje w umyśle jako obraz w półmroku, wydająca się halucynacją umysłu, majakiem sennym. Atmosfery nie da się opisać, w każdym razie w życiu nie czytałam tak tajemniczej, wykraczającej poza wszelkie granice książki. "Szatan w Goraju" to powieść historyczna, ale wkrótce zapominamy o tym, gdzie i kiedy akcja się toczy, tło w ogóle nie ma znaczenia. Absorbują postacie i wydarzenia.
Rachela jest postacią, której nie da się nie współczuć, wzbudza politowanie, a jednak jest w niej jakaś siła. Jej trudna historia wydaje się wytworem wyobraźni, który nie miałby szansy pokazać się w rzeczywistości, ale wierzę, że tak było. Religia potrafi zmienić człowieka na gorsze, a raczej ujawnić jego wady i brutalność. 
Singer pisze w  taki sposób, że wyobrażenia Racheli wydają się być prawdą. Przed oczami można ujrzeć szatana i to wszystko, czego ludzie tak bardzo się boją, jakby było prawdziwe. Wyimaginowany świat przekształca się w obrazy, nie zwracamy uwagi na język, poszczególne zdania i krótkie rozdziały. Fabuła przewija się jak film.
To krótka recenzja, bo i książka zajmuje stron niewiele, można nazwać ją długim opowiadaniem.  I właśnie ta pierwsza powieść Singera pozostanie moją ulubioną i niezapomnianą, wykraczającą poza książkowe światy, o których czyta sie zazwyczaj. 
"Szatan w Goraju" sprawił na mnie piorunujące wrażenie i dał mi okazję poznać Singera  od całkowicie innej strony. To książka jedyna w swoim rodzaju.

[008] Marzenia i koszmary


"Wybór 25 znakomitych opowiadań mistrza grozy uzupełniony jego osobistym komentarzem, w którym autor wyjaśnia źródła swojej twórczej inspiracji. Stephen King w najwyższej pisarskiej formie! Dziennikarz poszukujący sensacyjnego tematu do reportażu natrafia na ślad pilota-wampira, którego zagadkowe pojawienia się na odległych od siebie lotniskach są zawsze zwiastunami kolejnych morderstw... Podstarzały nauczyciel poświęca siedem lat życia, by w bardzo niecodzienny sposób zemścić się na zabójcy swojej żony... W gabinecie detektywa Umneya zjawia się tajemniczy gość twierdząc, iż Umney jest jedynie tworem jego pisarskiej wyobraźni... Czterdzieści lat po śmierci Sherlocka Holmesa doktor Watson wspomina zagadkę morderstwa, którą rozwikłał szybciej od swego sławnego przyjaciela..."
To było moje pierwsze zetknięcie ze Stephenem Kingiem. Chociaż horror nigdy mnie nie interesował, poczułam się niemal zobligowana przeczytać przynajmniej jedną z jego książek- w końcu to mistrz tego gatunku. Nadarzyła się okazja sięgnąć po opowiadania, więc zabrałam się do czytania. Już od początku miałam wątpliwości, ale cierpliwie doczytałam do końca, chociaż trudno czytać książkę liczącą przy tym ponad 700 stron, gdy jest nieciekawa. 
Niech fani Stephena Kinga, których wydaje się być wiele, lepiej zamkną oczy, bo to będzie moja pierwsza negatywna recenzja w tym roku. Niemiło jest zawieść się na książce- tak jak każdy, wolę odkrywać nowe, mistrzowskie pozycje. A jednak negatywne wrażenie było, nie mogę temu zaprzeczyć.
Stephen King był zdumiewająco płytki. Nie potrafił mnie przestraszyć ani nawet pochłonąć, abym dopiero później zauważyła, że lektura nic mi pożytecznego nie przyniosła. Fabuła niektórych opowiadań owszem była ciekawa, niektóre mogłyby być interesujące, ale ten "mistrz" nie potrafi pisać. Podobny zawód spotkał mnie po czytaniu Browna (nawet nie potrafiłam skończyć jego książki). To, że coś jest bestsellerem, okazuje się nic nie znaczyć.
Na odwrocie okładki pisze: "Stephen King w najwyższej pisarskiej formie". Jeśli tak jest rzeczywiście, to aż strach pomyśleć, jakie są inne jego książki.
Postacie były nieciekawe, poza tym było mało  narracji pierwszoosobowej, do której mam sentyment. W języku jest suchość i nieoryginalność, która naprawdę przeszkadzała podczas czytania. Tutaj fabuła nie przechyla szali języka, który, przynajmniej moim zdaniem, jest fatalny.
Każda książka ma jakieś zalety ukryte pod powłoką wad. Tak było i w tym przypadku. Jedynym opowiadaniem, które szczerze mi się podobało, to "Ostatnia sprawa Umneya". Fabuła była naprawdę ciekawy i nic nie mogło go zepsuć. Pomysł o tym, że postać książkowa się pojawia, jest często wykorzystywany. Ale to, że pojawia się ktoś, kto utrzymuje, że ty jesteś jedynie częścią jakiejś książki...
King rozbawił mnie, zamiast przestraszyć. "Gryziszczęka" oraz "Palec" były zbyt zabawne, by chociaż trochę przestraszyć. To był horror nędzny, za to sporo w nim komedii.
Być może kiedyś jakaś z jego książek mnie zainteresuje i przeczytam, ale jak na razie jestem zniechęcona i wam także przynajmniej tej serii opowiadań nie polecam.

 

21.1.11

[007] Mistrz i Małgorzata


"Mistrz i Małgorzata" to najbardziej popularna powieść Bułhakowa, która zdobyła uznanie na całym świecie i została zaliczona do kanonu arcydzieł literatury. To historia niezwykle złożona, przedstawiająca Moskwę lat trzydziestych i jej mieszkańców, ale także historię Jezusa Chrystusa. Już na pierwszych stronach poznajemy wielu bohaterów, którzy będą towarzyszyć nam przez książkę. Jednym z nich jest Mistrz, który napisał genialną książkę o Poncjuszu Piłacie, ale zostaje wysłany do szpitala psychiatrycznego, oraz jego ukochana, Małgorzata. Mamy też okazję poznać diabła, Wolana, oraz jego pomocników. Nie sposób opisać te wszystkie wydarzenia i postacie, bo jest ich tak wiele z różnych czasów i miejsc, wrzuconych do jednego kotła. To była chyba największa wada "Mistrza i Małgorzaty". Czasami nie mamy pojęcia co się dzieje. Akcja szybko przechodzi z jednego bohatera na drugiego, zmieniają się ramy czasowe, a imiona z tegio wszystkiego mylą ze sobą. Bardzo trudno zrozumieć złożoną fabułę powieści, a co dopiero jej przesłanie. Ale w końcu po to są wyzwania!
Język nie jest trudny, a autor nie męczy czytelnika długimi, wijącymi się bez końca opisami (które osobiście bardzo lubię), zastępując tą część w dużej mierze dialogami.  Niekiedy dwieście stron leci jak z płatka, ale dopiero po dwóch tygodniach nadchodzi czas na resztę. Trudno przełknąć ten kolorowy, surrealistyczny świat za jednym razem. 
Intrygi kryminalne, humor, wątki historyczne, wielka miłość zasłaniająca tło. Tutaj wydaje się być wszystko, umiejętnie zmieszane. Każdy znajdzie coś dla siebie. Moim zdaniem jest to przede wszystkim przypowieść o świecie, a szczególnie jego mieszkańcach- teraz, dwa tysiące lat temu, w Jerozolimie, w Moskwie, w Polsce. To nie ma znaczenia, bo "Mistrza i Małgorzatę" cechuje zadziwiający uniwersalizm. "Mistrz i Małgorzata", chociaż nigdy nie będzie moją ulubioną pozycją i nie zaskoczyłam się nią specjalnie, zasługuje na uwagę. Łatwo domyślić się dlaczego. To jest ARCYDZIEŁO!

[006] Urząd mojego ojca



"Urząd mojego ojca" to powieść żydowskiego Noblisty, Isaaca Bashevisa Singera, w której opisuje ciekawe anegdoty ze swojego dzieciństwa, napisane w formie krótkich rozdziałów- opowiadań, tworzących razem obraz dzieciństwa pisarza. 
 Singer po raz kolejny wciągnął mnie w swój świat o charakterystycznej atmosferze, której nie da się zaleźć w jakichkolwiek innych książkach. Czytając jego dzieła, spotykamy rabinów i ich rodziny, wplatamy się w świat ludzi, którzy żyją swoją religią, do miejsca, w którym sposób myślenia jest całkiem inny od naszego, a każda przeczytana powieść jest ciężkim grzechem. Oj, nietrudno byłoby mi pójść do piekła:)
Ojciec autora był rabinem mieszkającym w Warszawie, do którego przychodzili różni ludzie z prośbą o pomoc. Singer chłonął opowieści tych ludzi, które stały się główną częścią "Urzędu mojego ojca". Niektóre sytuacje są ciekawe oraz wręcz zabawne (np. historia o kobiecie i gęsiach, które pomimo tego, że były nieżywe, krzyczały), inne pokazują sposoby postrzegania świata. Oczywiście to nie tylko historia różnych  Żydów w Warszawie, to też przeróżne przeżycia młodego autora, od jego wędrówek po Warszawie do wyjazdów na wieś. W tych stronach kryje się zdumiewająca różnorodność.
Ciekawi mnie to, jak bardzo postacie wierzą w Boga. Ja, choćbym chciała tego bardziej od czegokolwiek po prostu nie potrafię i podziwiam tych ludzi. Wizja ciągłych modlitw, świąt, mszy i postów przyprawia mnie o zawrót głowy, ale Singerowi to raczej nie przeszkadzało. Dobrze jest od czasu do czasu zanurzyć się w inny świat, coś nieznanego. Bo Singer, chociaż pisze o Warszawie, w swojej książce zawiera całkiem inny klimat. Można bardzo wiele dowiedzieć się o żydowskiej kulturze, życiu codziennym, o strapieniach różnych ludzi i o tym, jak sobie z nimi radzili. Jego język jest prosty, czyta się raczej szybko, niekiedy z łzami śmiechu w oczach. Zachęcam jak najbardziej do przeczytania, choć to specyficzna książka i nie każdemu będzie się podobać.

PS: Ostrzegam, że niedługo kolejne recenzje książek Singera:) Ostatnio zanurzyłam się w jego powieściach po uszy.

19.1.11

[005] Podróże z Herodotem

"Podróże z Herodotem" to opowieść reportera, ale nie tylko to. Jest to wędrówka po Azji i Afryce-podróż z Herodotem, starożytnym kronikarzem, który spisywał dzieje świata tysiące lat przed naszą erą. Kapuściński opisuje początek swojej kariery dziennikarskiej, o tym, jak marzył o wyjeździe za granicę. Wystarczy mu Czechosłowacja, ale praca wiedzie go aż do Indii. Towarzysza tych trudnych i niezwykłych podróży ma tylko jednego- Dzieje Herodota. Wkrótce z doświadczeniami autora przeplatają się wojny perskie, opowieści o bitwach i zemście.
Kapuściński po raz drugi wprowadził mnie w niezwykły świat oddalony od mojego tysiącami kilometrów. Wcześniej przeczytałam jedynie Imperium, które różniło się zasadniczo od Podróży z Herodotem. Pomimo, że bardziej od Syberyjskich chłodów interesuje mnie Azja i Afryka, a pomysł na tę książkę jest ciekawszy, zdecydowanie lepsze wydawało mi się Imperium. Kapuściński po prostu przesadza z Herodotem, cały czas wysławia go przed czytelnikiem i zastanawia się nad jego historią bez końca, podczas gdy on chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o Chinach czy Kenii. W dodatku dołączone są długie fragmenty książek Herodota o bitwach i mocarstwach. Mnie osobiście despotyczni królowie Persji w ogóle nie interesują. Tak więc pomysł pomysłem, ale jeśli nie lubicie wojen ani nie interesuje was Herodot, możecie wielokrotnie powieścią się znudzić.
Pomimo tego, że do wątku dotyczącego samego Herodota nie byłam pozytywnie nastawiona, Kapuściński to czarodziej języka. Jego styl- prosty, przejrzysty, ale zarazem piękny, zachęca do dalszej lektury. Nie wiem jak to robi, ale wielokrotnie byłam zanurzona po uszy w wydarzeniach i czułam, że jestem tam, w hotelu, na tej ulicy, na tamtej ulicy, w samochodzie przepełnionym ludźmi. Widziałam to, a zanurzenie się w obrazach, zapachach i smakach to pewnie najważniejsze właściwości książki.
Dla zainteresowanych starożytnością i tym mistrzem reportażu, to może być najlepsza książka pod słońcem. Dla mnie- to Kapuściński. Świetnie napisany. Intrygujący. Ani genialny, ani byle jaki. Po prostu Kapuściński.

18.1.11

[004] Dom z papieru

 Dzisiaj czając się wśród olbrzymich regałów biblioteki, znalazłam to cudeńko. Drobne, o stu małych stronach z dużymi literami. A jednak od razu tytuł, spojrzenie do środka, zapraszały do przeczytania. Gdy wróciłam do domu książka była prawie skończona- a jednak to o wiele więcej niż kilkadziesiąt stron zapełnionych atramentem. To historia na pierwszych stronach zabawna, która z każdą chwilą staje się coraz tragiczniejsza, a na końcu niemal bolała.
Książka przedstawia historię profesora literatury z Uniwersytetu w Cambridge, którego koleżanka zmarła w wypadku samochodowym (zaczytana w wierszach Emily Dickinson). Kilka dni później znajduje kopertę zaadresowaną do niej. W środku znajduje się egzemplarz Smugi Cienia Conrada, pokryty cementem. Wkrótce zafascynowany nadawcą, profesor odbywa podróż na drugą półkulę, gdzie styka się oko w oko z szaleństwem, rujnującą miłością i niepohamowaną pasją do książek.
Postać Brauera jest niesamowicie poruszająca. Wizja olbrzymiego księgozbioru, z którym nie potrafi sobie poradzić, i dom z papieru... zacementowane książki... zamknięte i zniszczone na zawsze... wydawało się to straszniejsze od śmierci jakiegokolwiek bohatera, tragicznej miłości czy smutnych zakończeń. Każdy, kto kocha książki, będzie tym absolutnie przerażony... 
Opisy tej chatki i tego człowieka są głęboko przejmujące, wnikają z łatwością do czytelnika.
W "Domie z papieru" pokazane są ciemne strony książek, to, jak potrafią zrujnować człowieka i zniszczyć go od wnętrza. Widać, że książki z łatwością stają się obsesją, sensem życia, który prowadzi do jakiegoś rodzaju zagłady lub zwyczajnie do niczego. Nie jest tu pokazana magia czytania, książka nie jest niczym dobrym ani złym, tak samo człowiek. Pomimo to jest to lektura przyjemna. Mam podczas czytania poczucie, że sama nie jestem na świecie z moją niepohamowaną obsesją i że innych ludzi także to dotyka.
Jest to pomimo wszystko drobna książka- nie da się o niej rozpisywać, nigdy nie będzie jedną z powieści ważniejszych dla literatury, co nie znaczy, że nie warto jej przeczytać. Polecam wszystkim molom książkowym, tym, którzy kochają czytać, a także tym, którzy do książek pragną się przekonać.

[003] Pijąc kawę gdzie indziej

"Pijąc kawę gdzie indziej okrzyknięto w Stanach Zjednoczonych najciekawszym debiutem ostatnich lat. Jest to zbiór ośmiu wielokrotnie nagradzanych opowiadań, publikowanych wcześniej przez autorkę w prasie. Historie ZZ Packer składają się na doskonale uchwycony obraz wsp.płczesnego amerykańskiego społeczeństwa widzianego oczami czarnoskórych bohaterów. Są nimi niepewni miejsca w świecie, safrustrowani outsiderzy: młoda nauczycielka szykanowana przez uczniów, nastolatek opiekujący się ojcem- alkoholikiem, czarna studentka zakochana w białej koleżance, religijna pielęgniarka, zdesperowana Amerykanka na ulicach Tokio. Autorka opisuje problemy rasowe, szuka przyczyn segregacji mentalnej, konsekwentnie obae astereotypy, jednak bez zbędnej ideologii i moralizowania." 

Mało kiedy czytam zbiory opowiadań, jednak gdy nadarzyła się okazja, od razu sięgnęłam po "Pijąc kawę gdzie indziej". Nie spodziewałam się za wiele, chociaż tematy, które obrazuje autorka, bardzo mnie interesują. A co stwierdziłam na końcu- to dopiero później.
Pierwsze opowiadanie, "Skautki", nie podobało mi się w ogóle. Fabuła nudna, ale jakoś doszłam do końca. "Każdy język uczyni wyzwanie" było opowiadaniem juz ciekawszym. To, jak pielęgniarka wzmagała się z tym, że niektórzy nie potrafią wierzyć (a to nie znaczy, że są złymi ludźmi) , było interesujące i barwnie zobrazowane. Ja nie mogłabym wyobrazić sobie takiego życia, jakie miała Clareese. Nastęnie "Moja pani Łaskawa", jedno z lepszych. Problemy nauczycielki z radzeniem sobie z klasą nie były tak nurtujące, za to przejęłam się sytuacją Sheby. "Samotność mrówki", historia o nastolatku i jego ojcu, była jednym z tematów ciekawszych i bardziej poruszających. "Pijac kawę gdzie indziej", opowiadanie tytułowe, bardzo mnie zaciekawiło. Tym bardziej jego bohaterka, która przez przypadek mówi, że jeśli miałaby być jakąś rzeczą, byłaby rewolwerem. Łatwo wnika się w jej psychikę. "Mówiąc językami" było ciekawe, a losy Tii naprawdę godne współczucia. Jako czternastolatka jedzie do Atlanty sama, by odszukać swoją matkę, ale znajduje coś całkiem innego. "Gęsi" postawiały w sytuacji prawdziwej biedy wśród olbrzymiego, bogatego miasta i pokazywały drogę zrozpaczonej kobiety, szukajacej ostatniej deski ratunku. Wizja gęsi w parku, które próbuje złapać, wciąż wkrada mi się do umysłu. Nie wiedziałam do końca, co pomyśleć o "Doris nadchodzi", chociaż tutaj były jedne z najlepszych opisów.
ZZ Packer ma luźny styl, do którego bardzo łatwo się przyzwyczaić. Dzięki temu książka leci szybko, a strony do przeczytania niemal magicznie znikają. Przeważają dialogi nad opisami, co także przyspiesza czytanie.
Ogółem, ciekawie czyta się te opowiadania. Można wniknąć w całkiem inne światy, realistycznie przedstawione czytelnikowi. Wiele można się nauczyć na przestrzeni tych trzystu stron, a jednak nie jest to książka, którą pamięta się przez lata czy opisuje milionami słów. To po prostu miła lektura, która potem znika z naszych umysłów, a my nawet tego nie zauważamy. Polecam jako luźne czytadło, dotykające niekiedy trudnych spraw, ale nie spodziewajcie się rewelacji. 

16.1.11

[002] Białe zęby


"Białe zęby" to niezwykła historia o korzeniach, konfliktach między pokoleniami, religii, ale przede wszystkim trzech rodzinach żyjąych w północnym Londynie- Jonesach, rodzinie jamajsko-angielskiej, w której dorasta Irie, Iqbalach, emigrantach z Bengalu, gdzie rodzą się bliźnięta- Millat i Magid, oraz Chalfenach, których poznajemy nieco później. Ojcowie dwóch pierwszych rodzin są połączeni wspomnieniami z II Wojny Światowej, matki także zaprzyjaźniają się. Ich życie jest w miare harmonijne, dopóki dzieci nie zaczynają dorastać, a gdy spotykają Chalfenów, wszystko staje do góry nogami...
Zacznę od razu: to niesamowita książka. Z początku trudno się wgryźć swoimi białymi zębiskami, potem jednak wchodzi się do tego świata. Jest to książka  długa, dotycząca wielu ważnych spraw, ale lekka i naprawdę nie nużąca. Niekiedy staje się, ale potem machina znowu rusza i można dojść do samego końca. 
Fabuła jest wielowątkowa i nawet rozłożona na kilakdziesiąt lat. W braku chronologii tkwi czar, widać że wydarzenia z różnych okresów formują to, co nazywamy teraźniejszością. Pokazuje problemy imigrantow, którzy nie potrafią odnaleźć się w jednym miejscu ani drugim, a żadne miejsce tak naprawdę nie moga nazwać domem. Mają na życie różne sposoby. Niektórzy nawet popadają w fanatyzm religijny czy sięgają po narkotyki. To są smutne historie szarego swiata, pomimo pokazany jest kolorowo.
Język Smith to całkiem specyficzna sprawa. Odzwierciedla świat ludzi znakomicie, licząc ile przekleństw potrafi znaleźć się w jednym paragrafie. Mało kiedy czytam książki tak pełne wulgaryzmów, tutaj jednak one pozwalają przejść na druga stronę, z kartki w rzeczywistość. Powieść przepełniona jest krótkimi dialogami, ale opisy jednak są, jest jakaś równowaga. 
Po przeczytaniu stwierdziłam śmiało, że Smith jest niesamowitą pisarką, ktora objawiła swój talent w realistyczny, błyskotliwy sposób, który nie sposób ominąć. A trzeba pamiętać, że to dopiero debiut!
Najbardziej z bohaterów polubiłam całą rodzinę Chalfenów. Pojawiają się i nagle książka robi sie całkiem inna. Ich zabawne, liberalne podejście do życia i uwielbienie Millata (nie najgrzeczniejszego z chłopców!), ciekawe teorie naukowe, absolutnie wszystko, wywołuje śmiech i sympatię czytelnika.  Nie potrafię zrozumieć, dlaczego rodzice z innych rodzin tak bardzo ich nienawidzą. Poza tym potrafiłam utożsamić się z Irie, której niejednokrotnie bardzo współczułam (szczególnie w incydencie u fryzjera).
"Białe  zęby" mogę śmiało polecić. To klasyka współczesnej literatury, przetłumaczona na dialekt zwyczajnego człowieka w jego burej codzienności.